Oczami świadków

El Greco, „Święty Dominik Guzman pogrążony w modlitwie”, fragment, ok. 1586-1590, 118 × 86 cm, kolekcja prywatna, domena publiczna.

8 sierpnia 2022

Jakim człowiekiem był Dominik z Caleruegi, założyciel Zakonu Kaznodziejskiego, święty Kościoła wyniesiony na ołtarze zaledwie kilkanaście lat po śmierci? Obrósł w bogatą ikonografię inspirowaną szybko rodzącymi się o nim legendami, jednak kim był w codzienności, a nie w snach swojej matki lub w opowieściach o cudach?

 

„Z powodu czuwań zasypiał przy stole”. „Nie widziałem innego człowieka, który by się tak żarliwie i wytrwale modlił”. „Jeśli bracia złamali regułę, karał ich według tego, co jest w niej zapisane. Współcierpiał jednak z nimi i był głęboko zasmucony, kiedy musiał na kogokolwiek nakładać pokutę z powodu przekroczenia prawa”. „Był prawdziwie pokorny, miły, pobożny, miłosierny, cierpliwy i trzeźwy”. „Z radosną twarzą znosił trudy”. To tylko kilka fragmentów, owszem, subiektywnie wybranych, z akt kanonizacyjnych Dominika.

Szerzej znana jest jego charakterystyka, jaką zostawił bł. Jordan, spisana zresztą po mistrzowsku w Książeczce o początkach Braci Kaznodziejów. Jednak zeznania z procesu, po pierwsze, były składane pod przysięgą, a więc nie ma w nich zbyt wiele hagiograficznej narracji, po drugie – wszyscy mówiący opowiadali o swoim osobistym spotkaniu ze świętym. Mamy tu więc do czynienia z wieloma spojrzeniami na tę samą osobę.

Trzeźwy

Ani bł. Jordan, ani akta procesowe nie podają, że św. Dominik był wysoko urodzony, wiemy z nich tylko, że pochodził z Caleruegi w Kastylii. Fakt, że jego wuj był archiprezbiterem oraz już sama możliwość rozpoczęcia przez Dominika kariery duchownej, wskazują jednak, że jego rodzina musiała być zamożna i dość wpływowa. Jednocześnie w jego dzieciństwie i domowym wychowaniu musiało być coś, co uwrażliwiło go na cierpiących i potrzebujących, a przede wszystkim tych, którzy ryzykowali utratę zbawienia.

Stwierdzenie, że Dominik „gorliwie zabiegał o zbawienie dusz”, pojawia się u co najmniej kilku zeznających. Tu jest sedno jego misji, źródło inspiracji, sił i wytrwałości na podjętej drodze. Chociaż fascynowali go mnisi (bł. Jordan pisze, że ulubioną książką Kastylijczyka były Rozmowy z Ojcami Jana Kasjana), wybrał inną formę życia, inspirowaną postępowaniem… heretyków, z którymi dyskutował. Myślę, że wynikało to z faktu, że Dominik rozumiał, jak bardzo prawda jest warunkiem osiągnięcia zbawienia – zarówno ortodoksyjność doktryny, jak i życie zgodne z tym, co się wyznaje. Może dlatego w jego charakterystykach padających z ust braci podczas przesłuchań do procesu kanonizacyjnego tak często pojawia się określenie „trzeźwy”.

Pasjonat

Poza miastami chadzał boso, w ten sposób oszczędzał buty (co świadczy o poważnym traktowaniu ubóstwa), ale też narażał się na to, że stanie na czymś ostrym – kamieniu lub cierniu. Zawsze przyjmował to jako dodatkowe umartwienie w intencji tych, którym szedł głosić, i dlatego takie doświadczenia tak naprawdę go cieszyły.

Równocześnie świadkowie opisują, że we wspólnocie zawsze był radosny, skłonny do żartów i – w czym wszyscy są zgodni – dobrze się przebywało w jego towarzystwie. Myślę, że odbiciem tej właśnie cechy Dominika jest cud przechowany w pamięci s. Cecylii z klasztoru św. Sykstusa. Otóż założyciel dominikanów miał zwyczaj przychodzić do mniszek z konferencją zawsze, ilekroć był w Rzymie. Pewnego dnia dość długo na niego czekały, a skoro się nie pojawiał, zaczęły się przygotowywać do spoczynku (szczególnie że w nocy wstawały na matutinum, czyli ówczesny odpowiednik Godziny czytań). Wtedy właśnie do drzwi zapukał Dominik z braćmi, więc siostry mimo wszystko się zebrały, by go posłuchać. Możemy sobie wyobrazić, że sama sympatia do kaznodziei nie wystarczała, aby opanować zmęczenie. Niektóre mniszki zdecydowanie nie były zadowolone z obrotu sprawy, pewnie nawet przysypiały podczas konferencji. Co więc zrobił kaznodzieja, który to zauważył? Kazał przynieść kielich wina, pobłogosławił go i polecił, aby każdy się z niego napił. Mimo tego, że osób było sporo, napój w naczyniu się nie wyczerpał, a każdemu, kto go spróbował, dodał sił.

To krótka historia o radości wypływającej z dzielenia się prawdą, ale też ze zwyczajnej przyjemności napicia się dobrego wina. A Dominik był skutecznym tropicielem radości – potrafił ją odnajdywać tam, gdzie inni by się jej nie dopatrzyli. W aktach procesowych pojawiają się opowieści o przyjmowaniu przez niego z pogodną twarzą wszelkich trudności i przykrości wydarzających się podczas misji. Poza miastami chadzał boso, w ten sposób oszczędzał buty (co świadczy o poważnym traktowaniu ubóstwa), ale też narażał się na to, że stanie na czymś ostrym – kamieniu lub cierniu. Zawsze przyjmował to jako dodatkowe umartwienie w intencji tych, którym szedł głosić, i dlatego takie doświadczenia tak naprawdę go cieszyły.

Pewnie dlatego też, kiedy w klasztorze zabrakło jedzenia, zamiast narzekać, podniósł „radosną twarz i ręce w uwielbieniu”. Zresztą na owoce jego dziękczynienia nie trzeba było długo czekać. Wkrótce do bram zapukało dwóch ludzi: jeden niósł kosz z bochenkami, drugi – naczynie pełne suszonych fig. W końcu deser też jest ważny!

Jednocześnie Dominik były także człowiekiem łez. Z opowieści braci wynika, że tak głębokie wzruszenie ogarniało go na modlitwie, że od ołtarza wracał z policzkami mokrymi od płaczu. Różnie można to interpretować. Mogły to być łzy nad własną grzesznością i słabością albo wołanie w intencji tych, którzy odwrócili się od Boga. Jedno jest pewne – był nie tylko człowiekiem niepozbawionym uczuć, lecz mężczyzną zdolnym do ich wyrażania.

Z opisów wyłania się postać pełna energii i Ducha Świętego, człowiek zdolny do niekiedy zaskakujących, radykalnych decyzji, jak rozesłanie braci w świat tuż po powstaniu zakonu. Kiedy kurialiści i kanonicy się dziwili, Dominik odpowiadał, że charyzmat głoszenia wystarczy, żeby misja zakonników była owocna. Oczywiście, podjęli studia (posłał ich w końcu do miast uniwersyteckich nie bez powodu), ale za skuteczność ich słów odpowiadała łaska, nie wykształcenie, co rozsyłający ich doskonale wiedział z praktyki.

Milczeć, by mówić

Milczenie umożliwiało kontemplację, a ona była pożywką Dominikowego głoszenia. Naśladował w tym swoją ukochaną kobietę – Maryję, której kult gorliwie szerzył.

Zachowaniem Dominika, które często powraca w świadectwach procesowych, jest zachowywanie milczenia. Reguła i konstytucje precyzyjnie określały pory, kiedy bracia powinni powstrzymać się od mówienia: od zakończenia ostatniej godziny brewiarzowej dnia, czyli komplety, do następnego dnia rano, do zakończenia odmawiania tercji (około godziny 9.00 w obecnej rachubie czasu). Od tego mógł dyspensować zakonników fakt bycie w podróży, jednak Dominik nawet podczas misji przestrzegał tej zasady i nakłaniał do tego swoich towarzyszy. Kiedy zaś mówił, jak to powtarzają zeznający w procesie, robił to „do Boga lub o Bogu”.

Oczywiście nie należy tego czytać dosłownie, w końcu jako pierwszy mistrz generalny zakonu Dominik miał do omówienia wiele kwestii organizacyjnych, administracyjnych, prawnych i tak dalej. Chodzi jednak o to, że nawet te praktyczne rozmowy (a nawet listy, bo mniej więcej takich kwestii dotyczą trzy zachowane pisma świętego) ostatecznie dotyczyły spraw Bożych, nawet jeśli imię Boga nie pojawiało się w nich wprost.

Milczenie umożliwiało kontemplację, a ona była pożywką Dominikowego głoszenia. Naśladował w tym swoją ukochaną kobietę – Maryję, której kult gorliwie szerzył. Jak się też zdaje, ojciec braci kaznodziejów był typem perypatetyka, czyli kogoś, komu najlepiej myśli się, kiedy się porusza. Pasuje to do jego energicznego sposobu bycia i formy życia, jaką wybrał, by służyć zbawieniu dusz, a więc wędrownego kaznodziejstwa. Potrafił je jednak pogodzić z godzinami spędzonymi w chórze na sprawowaniu liturgii. Miał zwyczaj zachęcać braci, by odprawiali godziny liturgiczne ze zrozumieniem i żarliwie, nawet jeśli krótko i sprawnie. Sam de facto w chórze sypiał, poświęcając noce na długie czuwania. Znajdowano go śpiącego na ławce lub na podłodze. Nawet kiedy był już umierający, prosił braci, by go przenieśli z miękkiego łóżka na ziemię. Skonał zresztą podczas odmawiania oficjum – obecni przy jego śmierci zapamiętali, że chociaż nie mógł mówić głośno, aż do końca poruszał ustami.

Ubogi

Świadkowie zeznający w procesie często wracali też do ubóstwa Dominika. Było ono dla niego tak ważne, że kiedy w Hiszpanii dominikanie jeszcze za jego życia obrośli w darowizny, nakazał im oddać ziemie mniszkom i cystersom. Głównie dlatego, że bracia zaczęli dochody przeznaczać nie tyle na realizowanie charyzmatu (np. studia czy księgi), co na drogie ubrania, dobre konie (mimo zawartego w konstytucjach wymogu pieszych wędrówek) i dostatnie życie. Mówiąc inaczej, zaczynali w pełni odpowiadać charakterystyce duchownych przedstawianej przez heretyków, a więc najzwyczajniej sabotowali własną misję.

Ich założyciel dawał inne świadectwo. W tym samym ubraniu podróżował i spał, zdejmując tylko buty. Zachowywał posty, a kiedy trafiał do jakiegoś miejsca na posiłek, nie wybrzydzał, jadł wszystko, co mu podano, unikając jedynie mięsa i tłuszczu, jeśli akurat był dzień postny. Żył z tego, co otrzymał on lub zbierający jałmużnę bracia. Zresztą aby całkowicie oderwać kapłanów od trosk doczesnych i konieczności administrowania dobrami, chciał przekazać zarządzanie w ręce braci konwersów, czyli dominikanów nieprzyjmujących święceń. To rozwiązanie jednak przyjęło się tylko nieoficjalnie, bo kapłani przestraszyli się materialnej zależności od stojących niżej braci.

* * *

Na łożu śmierci Dominik obiecał, że będzie wspierał modlitwą tych, których pozostawił w doczesności. Jego żarliwe pragnienie zebrania wszystkich w niebie chyba najlepiej pokazuje to, że nade wszystko kochał wspólnotę i rozumiał wagę więzi, także tych między Kościołem uwielbionych a „personelem naziemnym”.

 


Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.