Trzy warunki jedności

Zdjęcie: Paul Zoetemeijer / Unsplash

20 stycznia 2023

Chyba wszyscy chcielibyśmy jedności w Kościele. Pragnienie to dostrzegalne jest przynajmniej na poziomie deklaracji. W praktyce jednak widzimy, że tej jedności między chrześcijanami po prostu brakuje. Czasami wydaje się wręcz, że nie ma sensu dłużej udawać, bo to, co niektórzy nazywają „jednością” jest zaledwie próbą jakiegoś fasadowego kompromisu. W czym szukać ratunku?

 

Życie we wspólnocie Kościoła nie jest łatwe. Niekiedy można odnieść wrażenie, że to w Kościele doznajemy najwięcej rozczarowań i to tutaj tak naprawdę doświadczamy upokorzeń. Nawet jeśli według miary obiektywnej tych rozczarowań nie jest więcej niż gdzie indziej, a upokorzenia ilościowo ustępują przykrościom doznanym w innych miejscach, to jednak w Kościele wybrzmiewają one z wyjątkową mocą. Przecież Kościół jest naszym domem. Przecież oparta na Słowie Bożym nauka Kościoła kształtuje nasze umysły. Dlaczego więc między katolikami jest tyle rujnujących sporów? Przecież to tu, w Eucharystii, przyjmujemy Chrystusa, który realnie jednoczy nasze serca. Skąd więc między katolikami tyle zaciekłych podziałów? Przecież mądrość Krzyża, którą głosimy, kształtuje naszą wolę, byśmy codziennie wypowiadali swoje: „Fiat”. A zatem jak to możliwe, że w tej wspólnocie spotykamy tyle póz, gier i przewrotności?    

W tę sekwencję twierdzeń i pytań już zostały wplecione odpowiedzi: Słowo, Ciało i Krzyż. Trzy warunki jedności, których pominięcie czyni ze wspólnoty Kościoła jej karykaturę.

Słowo

Żyjemy w kulturze, którą jeszcze do niedawna mogliśmy nazywać chrześcijańską, dziś – raczej już postchrześcijańską. Fakt ten oznacza, że chrześcijaństwo, a więc Słowo Boże, przez wieki było naszym naturalnym punktem odniesienia. Ma to swoje dobre i złe konsekwencje. Z jednej strony Słowo, przenikając do kultury, ukształtowało m.in. nasze prawa i obyczaje, z drugiej jednak zostało niejako pozbawione swojej wyrazistości. Większość katolików w Polsce religię odziedziczyło po przodkach i często jest to dziedziczenie bardzo powierzchowne. Nad tym ogromnym skarbem wielu wiernych nie prowadzi żadnej refleksji, religia jest dla nich zbiorem rytuałów i jakichś ogólnych zasad. Katolicyzm bywa także traktowany jako rezerwuar słusznych poglądów, a w skrajnych przypadkach przyjmowany jest jako ideologia, którą angażuje się w ideologiczne wojny. To właśnie dlatego tak często nie rozumiemy się wewnątrz wspólnoty wiernych – Słowo, które dla jednych jest żywe i ożywiające, dla innych jest martwe lub bierne, czyli wygodne do dowolnego użytku. 

Tymczasem jeśli Słowo jest narzędziem, to tylko w Bożym sensie, o czym pisze autor Listu do Hebrajczyków: „Żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca. Nie ma stworzenia, które by było przed Nim niewidzialne, przeciwnie, wszystko odkryte i odsłonięte jest przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek” (Hbr 4,12–13). Widzimy więc, że Słowo Boże ma „ranić” nas indywidualnie, rozłożyć każdego na czynniki pierwsze, by każdy z nas przestał udawać przed Bogiem, Kościołem, światem i przed samym sobą. Słowo przyjmowane przez rozumne i pokorne serca po prostu je nawraca.

Kupczenie Słowem w pierwszym znaczeniu to na pewno te sytuacje, w których ewangelizacja staje się źródłem zysku i „odbierania chwały od siebie nawzajem”. Znane są takie przypadki. Ale „kupczyć” to także „przehandlować”, np. przehandlować Słowo Boże na sympatię świata, czyli głosić jedynie łatwiejsze elementy Dobrej Nowiny, bez jej trudniejszych treści.

Święty Paweł w 2 Liście do Koryntian wspomina o dwóch rodzajach niewłaściwego podejścia do Słowa Bożego. Pisze: „Nie jesteśmy bowiem jak wielu, którzy kupczą Słowem Bożym […]” (2 Kor 2,17) oraz „[…] nie uciekamy się do żadnych podstępów ani nie fałszujemy Słowa Bożego” (2 Kor 4,2). A zatem: kupczenie Słowem i fałszowanie Słowa. Kupczenie Słowem w pierwszym znaczeniu to na pewno te sytuacje, w których ewangelizacja staje się źródłem zysku i „odbierania chwały od siebie nawzajem”. Znane są takie przypadki. Ale „kupczyć” to także „przehandlować”, np. przehandlować Słowo Boże na sympatię świata, czyli głosić jedynie łatwiejsze elementy Dobrej Nowiny, bez jej trudniejszych treści (często rzekomo dla ewangelizacyjnej „skuteczności”). Natomiast fałszowanie Słowa Bożego to uzdatnianie go do przeprowadzania własnych pomysłów, które z jakichś powodów uważamy za lepsze od pomysłów Pana Boga. Nie jest możliwa jedność we wspólnocie Kościoła, jeżeli część wiernych Słowa Bożego nie odnosi do siebie i kupczy nim lub je fałszuje. Dlatego tak ważna jest formacja, która wprowadza ład, porządkuje wiedzę o Bogu, otwiera umysł na Boże prowadzenie, a także uświadamia ważne reguły życia duchowego. 

Ciało

Formacja, czyli słuchanie nauki Jezusa, powinna prowadzić człowieka do podjęcia życia sakramentalnego. Niestety można już nawet jakoś rozumieć, że Ewangelia nie jest jedynie zestawem poglądów, lecz wciąż mieć serce zamknięte na sakramenty lub korzystać z nich sporadycznie. Tymczasem nie jest możliwa jedność we wspólnocie Kościoła, jeśli nie będzie ona zbudowana wokół Pańskiego stołu. Wojciech Surówka OP często podkreśla, że podczas każdej Mszy Świętej dochodzi nie do jednego, lecz dwóch cudów, które dokonuje Duch Święty poprzez kapłana: „Pierwszy raz, kiedy [kapłan] wyciąga ręce nad darami ofiarnymi, nad chlebem i winem, prosząc, aby Duch Święty zstąpił i przemienił te dary ofiarne w Ciało i Krew. I wierzymy, że tak jest. Wierzymy, że po tej modlitwie chleb nie jest chlebem, a wino nie jest winem, ale są Ciałem i Krwią Jezusa Chrystusa. Natomiast zaraz po tej modlitwie kapłan prosi, aby Duch Święty zstąpił na wszystkich zgromadzonych i zjednoczył ich serca. I w to jest nam trudniej uwierzyć. Łatwiej nam wierzyć, że chleb nie jest chlebem, tylko Ciałem Chrystusa, niż w to, że wszyscy stanowimy jedno”[1]. Im trudniej w to uwierzyć, im bardziej bolą nas podziały, tym goręcej warto rozważać tę tajemnicę i w pierwszej kolejności prosić o nawrócenie swojego serce, by – zniechęcone, urażone czy zranione – nie odmawiało jedności z siostrami i braćmi w Chrystusie. Warto także zastanowić się, dlaczego czasami nie czujemy jedności np. z własną parafią, czyli podstawową jednostką wspólnoty Kościoła. Jeśli katolik konsekwentnie unika Eucharystii w swoim parafialnym kościele, wybierając świątynię w jego odczuciu „atrakcyjniejszą”, tym samym ignoruje siostry i braci ze swojego najbliższego otoczenia. Więcej nawet! Zerwanie jedności z papieżem realnie zaczyna się od zerwania jedności z własnym proboszczem lub biskupem (a nie od np. krytyki wobec niektórych wypowiedzi biskupa Watykanu). Czy ktoś, kto z błahych powodów unika własnej parafii może powiedzieć o sobie, że pragnie jedności Kościoła? 

W kontekście Ciała Pańskiego, wokół którego gromadzimy się, by osiągnąć jedność, należy wspomnieć jeszcze o jednej bardzo ważnej sprawie. Tajemnica zła w Kościele to tajemnica Judasza, który zdradził Nauczyciela najprawdopodobniej zaraz po ustanowieniu sakramentu Eucharystii i przyjęciu z rąk Jezusa kawałka chleba (J 13,26–27). Ciało Pańskie przemienia nasze serca i je jednoczy, jednak nie jest to działanie magiczne, które łamie ludzką wolę. Już św. Paweł reagował na problem występujący w pierwszych wspólnotach chrześcijańskich, ostrzegając: „Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was słabych i chorych i wielu też umarło” (1 Kor 11,27–30).

Eucharystia jest najważniejszą modlitwą Kościoła, „źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego”, jak mówi Konstytucja o liturgii świętej Sacrosanctum concilium. Bez tej modlitwy, traktowanej z najwyższym szacunkiem, nigdy nie zbudujemy jedności.

Krzyż

A jednak można już jakoś rozumieć, że dla naszego zdrowia duchowego ważne jest przyjmowanie Ciała Chrystusa, lecz wciąż swojego ciała – tj. jego pożądliwości – nie umieć złożyć w ofierze. Tymczasem wezwanie Chrystusa nie pozostawia złudzeń: „Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (Mt 10,38). Dobrze wezwanie to rozumiał św. Paweł pisząc do Galatów: „[…] razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2,19–20). W kontekście chrztu Apostoł Narodów pisze: „Jeżeli bowiem przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim złączeni w jedno, to tak samo będziemy z Nim złączeni w jedno przez podobne zmartwychwstanie. To wiedzcie, że dla zniszczenia grzesznego ciała dawny nasz człowiek został razem z Nim ukrzyżowany po to, byśmy już więcej nie byli w niewoli grzechu. Kto bowiem umarł, stał się wolny od grzechu”. Zapewne znaleźliby się katolicy, którzy tak radykalne słowa określiliby mianem fanatyzmu religijnego, jednak każdy prawdziwy naśladowca Chrystusa po prostu rozumie je całym sobą. Na tę prawdę zawsze można się otworzyć… Ale co w praktyce oznacza śmierć dla grzechu? 

Wydaje się, że mądrość Krzyża wyraża się z jednej strony pokornym podejściem do okoliczności własnego życia, w tym także akceptacją niepowodzeń i cierpienia, a z drugiej strony owocuje rodzajem naturalnej ascezy.

Dopóki wiedziemy życie doczesne, nie jesteśmy w stanie nie upadać. Nikt z nas jeszcze nie potrafi przyjmować łaski Bożej w sposób doskonały. Musimy jednak dołożyć wszelkich starań, by „nie przyjmować jej na próżno” (por. 2 Kor 6,1). Wydaje się, że mądrość Krzyża wyraża się z jednej strony pokornym podejściem do okoliczności własnego życia, w tym także akceptacją niepowodzeń i cierpienia, a z drugiej strony owocuje rodzajem naturalnej ascezy. Nie chodzi o wielkie ascetyczne wyczyny, ale pewne „odruchy”, które dają się zaobserwować u ludzi o dojrzałej duchowości, m.in.: poprzestawanie na tym, co się ma, uznawanie własnych ograniczeń, brak niezdrowej fascynacji światem, nietrwonienie czasu na próżne rozrywki, przyjęcie ducha służby zamiast rzucania się w pogoń za karierą i zaszczytami, skromność w sposobie bycia, pewna Boża prostota w sposobie myślenia, gdzie „tak” znaczy „tak”, „nie” – „nie” (por. Mat 5,37), a także posłuszeństwo Kościołowi. 

Krzyż to praktyka życia chrześcijańskiego, która znajduje swoje rozmaite realizacje – zależnie od powołania i typu duchowości, jakie są złożone w naszych sercach. Chrześcijańska jedność jest różnorodna. Ale podstawą różnorodności jest jedność.

* * *

Słowo, Ciało i Krzyż – trzy warunki jedności chrześcijan. Niezastąpioną przewodniczką musi być dla nas Matka Boża, Matka Kościoła. Ona przyjęła Słowo w sposób doskonały – dzięki Niej Słowo stało się Ciałem. To właśnie tym Ciałem, z Niej zrodzonym, karmi nas Kościół w Eucharystii. Ona najpełniej pojęła mądrość Krzyża, kiedy kontemplowała rozpiętego na Krzyżu Syna, kiedy Jej Serce obumierało z Jego Sercem. Ona jako Oblubienica Ducha Świętego dała życie Kościołowi podczas Pięćdziesiątnicy. Jestem przekonana, że także dzisiaj pomoże nam zrozumieć te trzy rzeczywistości: Słowo, Ciało i Krzyż.


[1] Droga Maryi. Rekolekcje dla kapłanów, Poznań 2024, wydanie 2, s. 109.


Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.