Do Krwi!

Velázquez, „Chrystus ukrzyżowany”, fragment, 1631-1632, olej na płótnie, 250 × 170 cm, domena publiczna.

28 lipca 2023

Każdy katolik może wymienić przynajmniej kilka rzeczy, które chciałby zmienić w Kościele. Pewne potrzeby reform wynikają z realnej troski wiernych o kult i wspólnotę, inne – z marzeń, które czasami więcej mają wspólnego z utopią niż z królestwem Bożym. Pragnienia wiernych są bardzo ważne, kiedy odpowiadają pragnieniom Nauczyciela. Żeby poznawać, czego On naprawdę chce, trzeba przyjmować słowa, które nam zostawił.

 

W gronie uczniów Jezusa nastąpiły dwa poważne kryzysy, o których donoszą Ewangelie. Pierwszy miał miejsce w Kafarnaum, kiedy Nauczyciel zaczął przekonywać swoich słuchaczy: „Zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6,53-54). Część Jego uczniów postanowiła Go opuścić, gdyż słowa te były dla nich nie do przyjęcia. Rozumieli je dosłownie, a skoro Jezus nie próbował objaśniać ich inaczej, oznacza to, że chciał, by właśnie tak były one zrozumiane[1]. W obliczu utraty części swoich słuchaczy nie poszedł na kompromis. Pobożnych Żydów zgorszyło całe to wystąpienie, jednak najbardziej szokujące musiały być dla nich słowa o piciu krwi, ponieważ w Izraelu panował stanowczy zakaz przyjmowania krwi jakiegokolwiek stworzenia.     

Drugi poważny kryzys nastąpił w momencie pojmania Jezusa – wtedy to większość Jego uczniów uciekła. Perspektywa męczeństwa była dla nich jeszcze zbyt trudna. Nie byli gotowi na widok, który ich czekał – zakrwawione oblicze Mistrza, okrutne biczowanie Jego ciała, przybicie do krzyża i powolne umieranie. Na pewno każdy z nich bał się także o swoje życie. Dopiero później oddali je za Jezusa.

Pijcie Krew…

Podczas ostatniej wieczerzy, kiedy Jezus po raz drugi mówił o swoim Ciele i swojej Krwi, choć już nikt nie zgłaszał sprzeciwu, to jednak ktoś znów Go opuścił. Nie wiemy w którym dokładnie momencie uczty wyszedł Judasz, wiemy jednak, jaki był jego cel – sprzedać Jezusa za 30 srebrników. Jego bunt nie miał podłoża doktrynalnego. Judasz zrobił to z chciwości – człowiek uwikłany w grzech często po porostu traci zainteresowanie treścią nauczania. Ale motyw krwi Jezusa wrócił do zdrajcy. „Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną” – wyznał tuż przed samobójczą śmiercią. Słowa te nie świadczą jednak jeszcze o tym, że uświadomił sobie, iż niewinność tej krwi polegała na jej przynależności do niewinnego Baranka (por. Iz 53,7).

Zupełnie inaczej wygląda sprawa krwi. Baranki przeznaczone na ucztę paschalną zabijano nie w domu, lecz w świątyni, ponieważ całą ich krew kapłani musieli wylać na ołtarz. Dla Izraelitów wypicie krwi jakiegokolwiek stworzenia – jak już zostało to wspomniane wyżej – oznaczało złamanie Prawa.

Pozostali apostołowie do końca uczestniczyli w wieczerzy paschalnej, podczas której Mistrz zawarł z nimi nowe przymierze. Zrobił to poprzez świadomie odwoływanie się do znaków, które pobożni Żydzi musieli rozumieć, i zarazem poprzez wprowadzanie w przebieg celebracji istotnych zmian, które miały dać apostołom do myślenia. Tak jak ojciec rodziny podczas typowej Paschy, tuż przed obowiązkowym spożyciem baranka i niekwaszonych chlebów, objaśniał znaczenie pokarmów, tak Jezus wytłumaczył, czym jest chleb, który podał swoim uczniom. „A gdy oni jedli, Jezus wziął chleb i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: «Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje»” (Mt 26,26). Ewangeliści nie wspominają, by na stole w wieczerniku leżał pieczony baranek, gdyż w momencie redakcji swoich tekstów na pewno już rozumieli, co chciał im wtedy powiedzieć Jezus – to On jest nowym Barankiem. Wiedzieli też, że podając im do jedzenia chleb jako swoje ciało, Nauczyciel podtrzymał żydowski obowiązek spożycia paschalnego baranka, gdyż według przepisów właśnie spożycie go było warunkiem dopełnienia paschalnej ofiary.

Zupełnie inaczej wygląda sprawa krwi. Baranki przeznaczone na ucztę paschalną zabijano nie w domu, lecz w świątyni, ponieważ całą ich krew kapłani musieli wylać na ołtarz. Dla Izraelitów wypicie krwi jakiegokolwiek stworzenia – jak już zostało to wspomniane wyżej – oznaczało złamanie Prawa. Tymczasem pod koniec ostatniej wieczerzy Jezus „wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał im, mówiąc: «Pijcie z niego wszyscy, bo to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów (Mt 26,26-28)”. A zatem Mesjasz zapowiedział, że zaraz wyleje swoją Krew na ołtarzu krzyża, ale jednocześnie dał wyraźny nakaz jej spożywania i to jest chyba największe novum ustanowionej przez Niego Paschy.

W katolickiej liturgii kapłan wzorem Jezusa najpierw konsekruje chleb i podnosi Ciało, byśmy mogli oddać mu cześć, potem konsekruje wino i podnosi kielich z Krwią Pańską, której także oddajemy chwałę. Następnie kapłan modli się słowami: „Pokornie błagamy, aby Duch Święty zjednoczył nas wszystkich, przyjmujących Ciało i Krew Chrystusa…”. A jeśli wcześniej celebrans użył drugiej aklamacji: „Wielka jest tajemnica naszej wiary”, wierni odpowiadają: „Ile razy ten chleb spożywamy, i pijemy z tego kielicha głosimy śmierć Twoją, Panie, oczekując Twego przyjścia w chwale”. Potem następują obrzędy komunijne i wierni przystępują do przyjęcia Ciała Pańskiego. Każdy uczestnik Mszy Świętej zna te momenty i słowa. Czy jednak zastanawiamy się nad nimi? A jeśli tak, czy nie zaczyna nam czegoś brakować?

Oto słyszymy pochodzącą z Ewangelii formułę konsekracji, ale lud Boży drugą jej część – „Bierzcie i pijcie z niego wszyscy” – musi jakby zignorować. Potem padają poważne słowa modlitwy, ale stają się one dla wiernych bez znaczenia, skoro za słowami nie idą czyny – mówimy o piciu, lecz nie pijemy.

W Kościele katolickim do rzadkości należy Komunia święta podawana pod dwiema postaciami. Oczywiście w każdej cząstce eucharystycznego chleba jest cały Chrystus, dlatego kiedy przyjmujemy Komunię wyłącznie pod jedną postacią, i tak przyjmujemy całego Chrystusa (KKK 1390). Czy jednak prawda ta może stanowić uzasadnienie dla praktyki niepodawania wiernym Krwi Pańskiej? Czy nie jest tak, że przytoczone wyżej słowa, które wyrażają święte tajemnice, przez praktykę zostają jakby wzięte w nawias? Oto słyszymy pochodzącą z Ewangelii formułę konsekracji, ale lud Boży drugą jej część – „Bierzcie i pijcie z niego wszyscy” – musi jakby zignorować. Potem padają poważne słowa modlitwy, ale stają się one dla wiernych bez znaczenia, skoro za słowami nie idą czyny – mówimy o piciu, lecz nie pijemy. Mowa Jezusa, która była dla Jego otoczenia tak „trudna” i która spowodowała radykalny sprzeciw, a w konsekwencji zweryfikowała grono Jego uczniów, dla nas z konieczności staje się częściowo niezobowiązująca. Ta niezgodność słów i czynów może mieć dramatyczne konsekwencje dla wiary ludu Bożego, gdyż słowa niemające pokrycia w czynach w końcu stają się dla człowieka pustą konwencją lub literacką metaforą. Brak dostępności Krwi dla świeckich może też zostać odczytany jako manifestacja uprzywilejowania stanu kapłańskiego. O ile stan ten jest rzeczywiście wyjątkowy, to przecież nie w tym sensie, by miał monopol na spożywanie Krwi Pańskiej.

Oczywiście pragnące serce zna sposoby na poradzenie sobie z brakiem komplementarności znaku liturgicznego. Osoba w stanie łaski uświęcającej po przyjęciu Ciała Pana Jezusa duchowo można przyjąć także Jego Krew. Warto mówić Bogu o swoim pragnieniu, a jeśli go jeszcze nie mamy – warto je rozbudzać. Dlaczego?

… by oddać krew

Miłość skłania wierne serca do duchowych aktów o wielkim znaczeniu. Niektórzy katolicy podczas przygotowania darów, tzn. kiedy kapłan rozkłada na ołtarzu chleb i wino, które zostaną przemienione w Ciało i Krew Chrystusa, oddają także swoje ciała i swoją krew. Ofiarowane Bogu ciało to nasze namiętności i pragnienia, krew natomiast symbolizuje cierpienie. Co my jednak wiemy o prawdziwym cierpieniu? Wielu z nas mianem tym określa niekiedy dość błahe doświadczenia i sytuacje – niezrozumienie, odrzucenie, pomówienia, szyderstwa… To wszystko boli, jednak w takich wypadkach św. Paweł przywołuje nas do porządku: „Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na [jego] hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga. Zastanawiajcie się więc nad Tym, który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość przeciw sobie, abyście nie ustawali, złamani na duchu. Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi […]” (Hbr 1,2-7). Zobaczmy, jaką perspektywę roztacza przed nami Apostoł Narodów – mamy opierać się „do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi”. Czy znajdujemy w sobie taką dyspozycję?

W czasach chrześcijaństwa sprowadzanego coraz częściej do religii indywidualnego odczuwania, św. Paweł brzmi jak ktoś, kto lubi przesadzać. Ale w historii Kościoła byli tacy, którzy nieśli ten Pawłowy ogień – Kościół trwa przecież dzięki świętości poddanych Bożej łasce wyznawców i męczenników, a nie mocą ludzkich wysiłków. Święty Ignacy Antiocheński w liście do Magnezjan pisze wprost: „Trzeba więc nie tylko nazywać się chrześcijaninem, ale być nim w rzeczywistości (…). Jeśli na wzór Jego Męki nie jesteśmy gotowi umrzeć dla Niego, to nie ma w nas Jego życia”. Święty Dominik Savio, gorliwy chłopiec, wychowanek św. Jana Bosko, mawiał: „Raczej umrzeć, niż zgrzeszyć!”. Święta Faustyna w swoim Dzienniczku zapisała następujące wyznanie: „Kocham Cię, Jezu, każdą kroplą krwi mojej i przelałabym chętnie za Ciebie, aby Ci dać dowód szczerej swej miłości” (Dz. 57). Przyjaciele Chrystusa mają tę gotowość do ofiarowania swojego życia, mają intuicje i pragnienia, które właściwie ustawiają człowiekowi perspektywę na życie i śmierć. Przykłady podobnych niepustych deklaracji można by mnożyć, choć na pewno takie działanie matematyczne nie da oszałamiającego wyniku. Być może Kościół ma coś do zrobienia w sprawie rozbudzenia heroizmu uczniów Chrystusa?

Projektując w wyobraźni reformy Kościoła – wygodniejszego, doskonalszego, lepiej dostosowanego do świata, odpowiadającego „współczesnej wrażliwości” – wielu katolików chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, co to znaczy iść za Jezusem.

Być może dla naszego życia duchowego pożyteczne byłoby fizyczne przyjmowanie Krwi Pańskiej, skoro w Ogólnym wprowadzeniu do Mszału Rzymskiego możemy znaleźć słowa, które wyrażają świadomość, iż komplementarność postaci eucharystycznych ma jakieś znaczenie: „Ze względu na wymowę znaku Komunia święta nabiera pełniejszego wyrazu, gdy jest przyjmowana pod obiema postaciami. W tej bowiem formie ukazuje się w doskonalszym świetle znak Uczty eucharystycznej” (240). Udostępnienie Krwi Chrystusa wiernym nie zadziała magicznie, lecz być może pozwoli na pełniejsze przeżywanie Jego Ofiary i ochotniejsze włączenie w nią swojego życia. W traktacie Przeciw herezjom św. Ireneusz pisze: „Jesteśmy Jego członkami, a nasze pożywienie czerpiemy ze świata, który On stworzył (…). Również z tego, co stworzone, dał nam kielich i powiedział, że to jest Jego Krew, przez którą umacnia naszą krew; także chleb, który należy do rzeczy stworzonych, uczynił swoim własnym Ciałem i przez Nie umacnia nasze ciało”. Byłoby pięknie, gdyby nie tylko teoria, ale także praktyka Kościoła umacniała zarówno nasze ciała, jak i naszą krew.

Projektując w wyobraźni reformy Kościoła – wygodniejszego, doskonalszego, lepiej dostosowanego do świata, odpowiadającego „współczesnej wrażliwości” – wielu katolików chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, co to znaczy iść za Jezusem. Bo iść za Nim to nie przechadzać się dróżkami idyllicznej Galilei, lecz podążać za Nauczycielem do Jerozolimy, by tam wejść na drogę krzyżową. Katechizm Kościoła katolickiego pisze o tym wprost: „Kościół wejdzie do Królestwa jedynie przez tę ostateczną Paschę, w której podąży za swoim Panem w Jego Śmierci i Jego Zmartwychwstaniu. Królestwo wypełni się więc nie przez historyczny triumf Kościoła zgodnie ze stopniowym rozwojem, lecz przez zwycięstwo Boga nad końcowym rozpętaniem się zła” (KKK 677). Rozpętanie się zła musi odbyć się na mistycznym ciele Kościoła – aż do przelania jego krwi.

* * *

Każda Eucharystia jest najlepszą okazją do tego, by przygotować się na męczeństwo. Skoro na wzór Jezusa jesteśmy ludem kapłańskim, to jako lud Boży jesteśmy także – tak jak Jezus – ofiarą. A fakt ten jest zrozumiały jedynie z perspektywy miłości – miłości do Krwi. Miłości do ostatniej kropli krwi.

 


[1] B. J. Pitre, Jezus i żydowskie korzenie Eucharystii, tłum. M. Sobolewska, Kraków 2008, s. 124.


Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.