Uczestniczyć w Kościele

Zdjęcie: Marco Ceschi / Unsplash

19 września 2022

Czy ministrant, służąc do Mszy Świętej, może trwać w stanie grzechu ciężkiego? Czy kościół parafialny może zostać postawiony dzięki łapówkom? Czym jest „dobro wspólne” w kontekście budowania Królestwa Bożego? Od czego zacząć zaangażowanie w życie Kościoła?

 

W czasie trwania synodu o synodalności bardzo często poruszana była kwestia zaangażowania osób świeckich w życie Kościoła. Temat ten wybrzmiał w wielu miejscach syntez synodalnych opracowanych przez poszczególne diecezje. W syntezie krajowej czytamy: „Spotkania synodalne uświadomiły uczestnikom różnorodność wrażliwości, sposobów bycia w Kościele i skłaniały do pytania o to, co nas łączy. Przestrzenią, w której wszyscy mogą się spotkać, jest wspólna modlitwa. Znacznie rzadziej spotykamy się we wspólnym działaniu, akcjach ewangelizacyjnych. Często pojawia się wątpliwość, czy rzeczywiście tworzymy w parafii wspólnotę”. Pomimo negatywnego wydźwięku powyższej uwagi, ważne jest, by zauważyć tę kolejność – wspólna modlitwa, wspólne przeżywanie liturgii, jest pierwszym działaniem, z którego powinny brać początek wszelkie inne działania. Dalej autorzy opracowania zwrócili uwagę, by w liturgię byli zaangażowani nie tylko duchowni, ale również świeccy: ministranci, akolici, ceremoniarze, lektorzy. Kwestia ta wymaga szerszego omówienia. Tutaj, idąc za wywodem kard. Karola Wojtyły, chciałbym jedynie podzielić się rozważaniami natury filozoficznej, które pozwolą nam uchwycić specyfikę zaangażowania, jakiego Kościół oczekuje od wszystkich wiernych.

Uczestnictwo

Ostatni rozdział książki Osoba i czyn kard. Karola Wojtyły zatytułowany Uczestnictwo z jednej strony jest podsumowaniem całości rozprawy, z drugiej stanowi poniekąd osobne dzieło na temat fenomenologii zaangażowania. Najbardziej znanym fragmentem tego rozdziału jest opis dwóch postaw: autentycznego i nieautentycznego uczestnictwa, które w doskonały sposób charakteryzuje Wojtyła. To właśnie w tym tekście pokazuje, że zarówno solidarność, jak i sprzeciw są postawami autentycznego uczestnictwa, natomiast unik i konformizm to postawy nieautentyczne. Ważne jest jednak, by dobrze zrozumieć, czym w istocie jest uczestnictwo, gdyż bez rzetelnej refleksji na ten temat zarówno solidarność, jak i sprzeciw może stać się własną karykaturą, przeradzając się w postawy nieautentyczne, jak kolesiostwo i rewolta.

Należy zaznaczyć, że działanie nie jest samą aktywnością. Dlatego kiedy mówimy o kwestii zaangażowania świeckich w życie Kościoła, to oczywiście odwołujemy się do wspólnoty działania, a nie bytowania, jednak nie chodzi tutaj o aktywizm, lecz o znacznie więcej.

Kardynał Wojtyła zaczyna swoją refleksję od opisania, co słowo „uczestnictwo” oznacza w języku potocznym. Można powiedzieć, że wyraża ono tyle co „udział”. „Mówimy więc np. że ktoś był uczestnikiem zebrania – to znaczy, że wziął w nim udział. Stwierdzamy fakt w sposób najogólniejszy i jakby statyczny, nie sięgając do podstaw tego działania”[1]. Wojtyle chodzi jednak o to, aby odnaleźć filozoficzne znaczenie tego słowa. Jego zdaniem podstawy uczestnictwa tkwią w osobie. „Przez uczestnictwo rozumiem tutaj to, co odpowiada transcendencji osoby w czynie wówczas, gdy ten czyn jest spełniany «wspólnie z innymi», w różnorodnych relacjach społecznych czy międzyludzkich”[2]. Autor odwołuje się tu do pojęcia, które może nie od razu zostać zrozumiane – „transcendencja osoby w czynie”. Chodzi po prostu o to, że „czyn stanowi szczególny moment ujawnienia osoby. Pozwala nam najwłaściwiej wglądnąć w jej istotę i najpełniej ją zrozumieć”[3]. Innymi słowy w samym czynie człowiek spełnia się jako osoba – jednostka w relacjach. W ten sposób uczestniczy w życiu danej wspólnoty.

Spełnienie

Osoba zawsze przynależy do jakieś wspólnoty. Wojtyła wyróżnia dwa rodzaje wspólnot: wspólnotę bytowania (jak rodzina), gdzie ważna jest przede wszystkim więź, jaka poprzez tę wspólnotę kształtuje się między ludźmi, oraz wspólnotę działania, w którem motywem łączącym ludzi jest – jak wskazuje nazwa – wspólne działanie. Należy tu jednak zaznaczyć, że działanie nie jest samą aktywnością. Dlatego kiedy mówimy o kwestii zaangażowania świeckich w życie Kościoła, to oczywiście odwołujemy się do wspólnoty działania, a nie bytowania, jednak nie chodzi tutaj o aktywizm, lecz o znacznie więcej. 

Wojtyła podkreśla jeszcze jedną bardzo ważną rzecz: „[…] członkostwo owych wspólnot nie jest jeszcze tym samym, co uczestnictwo”[4]. Wojtyła daje przykład robotników kopiących rów lub studentów słuchających wykładu, ale możemy również dać przykład wiernych uczestniczących we Mszy Świętej. Od razu możemy zadać sobie pytanie, czy nasza obecność podczas liturgii jest uczestnictwem, czy raczej czymś, co przypomina członkostwo? Także w kontekście bycia w Kościele w ogóle, warto przemyśleć – czy uczestniczę w życiu Kościoła, czy przynależę do niego jak do jakiegoś stronnictwa?

W odpowiedzi na te pytania pomocne będą dalsze wskazówki kard. Wojtyły. Wspólnotę działania można określić wedle celu, do którego ludzie wspólnie dążą. Czasem jest to kopanie rowu, czasem słuchanie wykładu, a czasem liturgia, która nota bene z greki oznacza „wspólne dzieło”.  I tu następuje w wywodzie Wojtyły istotne dla nas zastrzeżenie: ważny jest nie tylko fakt przynależności człowieka do wspólnoty działania, ale jego podejście do tego działania – „chodzi o to, czy człowiek, będąc członkiem wspólnoty działania (…) poprzez działanie to spełnia prawdziwe czyny i w czynach tych spełnia siebie”[5].

Bardzo często widzimy tylko zewnętrzny efekt działania takiej czy innej wspólnoty, lecz zapominamy o jej wewnętrznej strukturze. Może być tak, że efekt materialny, czy też ilościowy jest wielki, gdy tymczasem wewnętrznie wspólnota jest pusta, ponieważ budowała na czynach nie-prawdziwych, czyli moralnie złych.

Co to znaczy spełniać w czynach siebie? Spełnienie siebie w czynie łączy się ściśle z wartością etyczną „tak dalece – pisze Wojtyła – że zło moralne stanowi poniekąd przeciwieństwo spełnienia, że jest wręcz «nie-spełnieniem» siebie w działaniu”[6]. Zobaczmy bardzo prosty przykład. Budowanie kościoła jest bez wątpienia czymś dobrym. Bardzo często prowadzi ono do umocnienia relacji istniejących pomiędzy parafianami. Jednak, czy aby spełnić ten wspólny czyn, można uciec się do łapówki? Kościół zostanie wybudowany, jednak zło moralne, prowadzi do nie-spełnienia się w działaniu osoby. Bardzo często widzimy tylko zewnętrzny efekt działania takiej czy innej wspólnoty, lecz zapominamy o jej wewnętrznej strukturze. Może być tak, że efekt materialny, czy też ilościowy jest wielki, gdy tymczasem wewnętrznie wspólnota jest pusta, ponieważ budowała na czynach nie-prawdziwych, czyli moralnie złych. Konsekwencją w czasie jest upadek takich dzieł.

Dobro wspólne

Z drugiej strony może być tak, że czyn sam w sobie jest dobry lub neutralny, jednak również nie przynosi spełnienia się osoby w czynie, ponieważ nie przyczynia się do dobra wspólnego. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tym dobrem wspólnym jest cel podejmowanych działań (np. wykopanie rowu, wybudowanie kościoła). Kardynał Wojtyła jednak przestrzega, że „utożsamianie dobra wspólnego z celem działań spełnianych wspólnie przez ludzi jest ewidentnie zbyt doraźne i zbyt powierzchowne. (…) Dobrem wspólnym jest nie tylko cel działania wypełnianego w jakiejś wspólnocie, rozumiany czysto przedmiotowo, ale jest nim zarazem i nawet przede wszystkim to, co warunkuje i niejako wyzwala uczestnictwo w osobach działających wspólnie i przez to kształtuje w nich podmiotową wspólnotę działania”[7]. Innymi słowy wewnętrzna intencja działającego musi być zgodna z logiką samego działania. Weźmy znowu bardzo prosty przykład. Czy ministrant w stanie grzechu ciężkiego może służyć do Mszy? Z punktu widzenia dobra wspólnego, którym jest to, by odbyła się liturgia, nie ma znaczenia, czy ten, który podaje ampułki, niesie krzyż lub dzwoni dzwonkami jest w stanie łaski uświęcającej czy nie. Mężczyzna trwający w stanie grzechu ciężkiego może nawet wszystkie te czynności wykonywać lepiej, niż ten, który jest w stanie łaski uświęcającej. Ale nie o to chodzi w spełnianiu się osoby w czynie. Działanie przez niego podejmowane, które samo w sobie nie jest złe moralnie – możemy więc powiedzieć, że jest prawdziwym czynem – nie wyzwala w nim dążenia do rzeczywistego dobra wspólnego, którego celem nie jest odprawienie jednej Mszy, ale uświęcenie człowieka poprzez wspólne działanie liturgiczne. Zewnętrzne działanie takiego ministranta, nie jest zgodne z wewnętrzną prawdą czynu. Podobnie sprawa wygląda z każdą inną posługą dla Kościoła, która powinna być integralna z życiem wiernego – ze śpiewem w scholi, spełnianiem funkcji lektora czy organisty, a także oczywiście z posługą ewangelizacyjną.

Widzimy więc, że Kościół poprzez refleksję kard. Karola Wojtyły stawia przed nami wysoką poprzeczkę. Zaangażowanie w życie Kościoła wymaga, aby czyny podejmowane przez wiernego były nie tylko prawdziwe, ale także, by umożliwiały mu spełnienie się jako osoby, czego rezultatem jest budowaniem rzeczywistego, a nie tylko doraźnego dobra wspólnego. Bardzo trafnie wyraził to jeden z duszpasterzy w sformułowanym przez siebie kodeksie wolontariuszy. W punkcie pierwszym postawił spowiedź, dopiero później wyliczył wszystkie inne działania, które mogą służyć dobru wspólnemu. I to chyba właśnie w nieprzestrzeganiu tego pierwszego punktu należy widzieć kryzys Kościoła.


[1] K. Wojtyła, Osoba i czyn oraz inne eseje antropologiczne, Lublin 1994, s. 309.
[2] Tamże, s. 309.
[3] Tamże, s. 59.
[4] Tamże, s. 318.
[5] Tamże, s. 319.
[6] Tamże, s. 306.
[7] Tamże. s. 321.


Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.