Bądź wola Twoja

Zdjęcie: Madeleine Maguire / Unsplash

2 listopada 2022

ks. dr Bogdan Kulik MSF – Misjonarz Świętej Rodziny, wykładowca teologii dogmatycznej w Wyższym Seminarium Duchownym Misjonarzy Świętej Rodziny w Kazimierzu Biskupim i na Wydziale Teologicznym UAM w Poznaniu. Rekolekcjonista, duszpasterz krajowy Apostolstwa Dobrej Śmierci (apostolstwo.pl), redaktor naczelny kwartalnika tegoż Apostolstwa pt. „Nadzieja i Życie”.

 

Karolina Staszak: Nazwa Zgromadzenia, do którego Ksiądz należy – Misjonarze Świętej Rodziny – kojarzy się raczej z życiem niż ze śmiercią. Dlaczego Wasze Zgromadzenie zajmuje się nauczaniem o dobrej śmierci?

ks. dr Bogdan Kulik MSF: Rzeczywiście nie jest to zadanie, które zostało nam powierzone przez naszego założyciela, o. Jana Berthiera. Naszym charyzmatem jest troska o rodziny, powołania i misje. Natomiast polscy Misjonarze Świętej Rodziny zajęli się tym tematem mniej więcej czterdzieści lat temu. W roku 1981 jeden z naszych księży miał wypadek samochodowy, z którego został cudownie ocalony. Kiedy wrócił do klasztoru z tej niebezpiecznej podróży, zobaczył, że czeka na niego list, który przyszedł z centrali Apostolstwa Dobrej Śmierci we Francji – list z informacją, że został przyjęty do tego stowarzyszenia. Jakiś czas wcześniej dowiedział się, że jest takie apostolstwo i wysłał tam swoje zgłoszenie. Odpowiedź, która przyszła właściwie równolegle do tego wypadku, potwierdził mu, że swoje ocalenie zawdzięcza Matce Bożej. Z wdzięczności zaczął propagować ideę Apostolstwa Dobrej Śmierci wśród braci, potem bracia zaczęli opowiadać o niej świeckim. I – mówiąc krótko – idea chwyciła. W którymś momencie bracia wystąpili do centrali we Francji o pozwolenie na utworzenie filii w Polsce. A potem poproszono kard. Glempa, żeby też pozwolił utworzyć centralę tej filii. Zgodził się i ona powstała tutaj, w Górce Klasztornej. W ten właśnie sposób polscy Misjonarze Świętej Rodziny stali się duszpasterzami Apostolstwa Dobrej Śmierci. Ale muszę zaznaczyć, że ta „nowa” misja bardzo współgra z tym, co robił o. Berthier. On zdecydowanie widział potrzebę przygotowywania ludzi do chrześcijańskiej śmierci. Napisał nawet broszurę, którą teraz propagujemy, zatytułowaną Metoda asystowania umierającym. To jest krótka książeczka, w której nasz założyciel podaje bardzo praktyczne zasady, jak towarzyszyć osobie, która umiera.

Można więc powiedzieć, że tak naprawdę odkryliście charyzmat, który był złożony w sercu założyciela. To bardzo piękne. A zatem, jak towarzyszyć umierającemu człowiekowi?

Czasami ludzie tak bardzo boją się umierania, że niejako w ostatniej chwili mają ochotę uciec przed Bogiem. Dlatego o. Berthier pisze, że w tych ostatnich momentach należy wyprosić z pokoju umierającego ludzi, którzy bardzo lamentują, którzy chcieliby go jeszcze zatrzymać.

Przede wszystkim trzeba wierzyć, że śmierć i to wszystko, co po niej następuje, jest takie, jak nam przedstawił Pan Jezus. Większość, jeśli nie wszystkie kultury, miały i mają jakieś przeczucie, że życie w momencie śmierci się nie kończy. Można mieć różne wyobrażenia na ten temat, natomiast my, jako chrześcijanie, przejmujemy perspektywę, którą dał nam Pan Jezus, ponieważ przykład Jego życia, śmierci i zmartwychwstania jest ewenementem w historii świata. To, co Chrystus nam objawił i co zostało nam przekazane w słowie Bożym, Kościół pod natchnieniem Ducha Świętego odczytuje i tłumaczy. A zatem wiemy, że jest śmierć, sąd, niebo, piekło, czyściec i że będzie koniec świata, podczas którego wszystkie ciała zmartwychwstaną. Kiedy więc człowiek umiera, to trzeba mu towarzyszyć z tym przekonaniem, że on nie idzie w pustkę, ale zmierza na spotkanie z Bogiem. I trzeba go po prostu w tym przekonaniu umacniać, a jeżeliby w to nie wierzył, to próbować go do wiary doprowadzić. Trzeba mu pomóc wzbudzić w sercu akt wiary w Chrystusa. Trzeba mówić, by nie bał się iść na spotkanie z Bogiem, bo nawet jeśli czeka go czyścieć, to miłość Boga jest tak wielka, że ostatecznie, jeśli tę miłość przyjmie, trafi nieba. Czasami ludzie tak bardzo boją się umierania, że niejako w ostatniej chwili mają ochotę uciec przed Bogiem. Dlatego o. Berthier pisze, że w tych ostatnich momentach należy wyprosić z pokoju umierającego ludzi, którzy bardzo lamentują, którzy chcieliby go jeszcze zatrzymać. Oni go po prostu odciągają od spotkania z Bogiem, a przez swoje zachowanie mogą mu nawet odebrać wiarę. Poza tym nasz ojciec założyciel podaje takie praktyczne wskazówki, np. żeby zaprosić księdza nie w ostatniej chwili, ale odpowiednio wcześniej, tzn. żeby ten umierający człowiek mógł przyjąć sakrament spowiedzi, zanim jeszcze będzie nieświadomy. Zdarza się, że rodzina woła księdza dopiero wtedy, gdy umierająca osoba jest nieświadoma, żeby udzielił sakramentu namaszczenia chorych, tak jakby ten sakrament był aktem magicznym, który załatwi sprawę zamiast spowiedzi. A przecież nasza wiara jest relacją z Bogiem, z Osobą, dlatego Pan Jezus nas prosi o świadome przylgnięcie do Niego. To tylko niektóre wskazówki, jakie podaje o. Berthier. Oczywiście podkreśla także, że trzeba modlić się razem z umierającym człowiekiem, a gdyby on już nie miał siły, to za tego człowieka, przy nim, żeby w ten sposób umacniać go w tym momencie przejścia. Nasz ojciec założyciel pisał, że wszędzie – w każdym mieście, w każdej wioseczce, na każdej ulicy – powinna być przynajmniej jedna osoba, która poznałaby tę prostą metodę towarzyszenia ludziom umierającym.

Czy jednak ta „metoda” to nie jest po prostu postawa wynikająca z życia naszą wiarą?

Dokładnie tak. Rozpoczynając różaniec, mówimy: „Wierzę w (…) świętych obcowanie, grzechów odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie, żywot wieczny. Amen”. Podczas każdej niedzielnej Mszy Świętej wyznajemy, że oczekujemy „wskrzeszenia umarłych. I życia wiecznego w przyszłym świecie”. Poza tym najważniejsze w Kościele święta – Zmartwychwstania Pańskiego i poprzedzające je Triduum Paschalne – to przecież moment, w którym rozważamy męką Pana Jezusa, Jego śmierć, pogrzeb, i w końcu cieszymy się Jego zmartwychwstaniem. I to jest istota naszej wiary, tzn. nadzieja na przejście z życia tu, przez bramę śmierci, do życia tam. Właściwie to jest jedno życie, ale składające się z etapów. Często daję ludziom taką radę: „Słuchajcie uważnie, jakie słowa ksiądz wypowiada i jakie wy wypowiadacie podczas Mszy”. Ile razy tam jest mowa o śmierci, o zmartwychwstaniu, o życiu wiecznym! Zdarza się, że my te ważne słowa wypowiadamy automatycznie, jak wierszyki. Często niestety z tego automatyzmu wybija ludzi dopiero tragedia, na przykład śmierć dziecka.

To jest dobry moment, żeby zadać Księdzu pytanie o wolę Bożą. Z jednej strony Pan Bóg ma plan na nasze życie. Myślę o tych słowach z księgi proroka Jeremiasza: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię…” (Jr 1,5). Rozumiem to tak, że każdy człowiek ma jakieś swoje zadanie na tym świecie i kiedy ono się skończy, to skończy się jego życie. Ale – z drugiej strony – czy Bóg mógłby chcieć czyjejś śmierci? A zatem, ile prawdy jest w powiedzeniu: „Bóg tak chciał”?

To powiedzenie jest częściowo prawdziwe, a częściowo nieprawdziwe. Jest nieprawdziwe, ponieważ śmierć, jaką my tutaj przeżywamy, jest zawsze naznaczona jakimś tragizmem. Pan Bóg śmierci nie stworzył. Gdyby nasi pierwsi rodzice nie zgrzeszyli, to zapewne następowałoby jakieś przejście z życia doczesnego na ziemi do życia w wieczności, do większej bliskości z Bogiem, ale ono nie byłoby takie tragiczne jak teraz. Więc z jednej strony Pan Bóg nie chce śmierci, nie chce przecież tego całego bólu, jaki przeżywają ci, którzy umierają i ci, którzy są obok. Natomiast z drugiej strony to powiedzenie – „Bóg tak chciał” – jest prawdziwe, jeżeli mamy na względzie to, że Bóg jest Bogiem Wszechmogącym i wszystko, co się dzieje, dzieje się tylko dlatego, że On na to ostatecznie zezwala. Czyli mówimy o tym, że istnieje dopust Boży. Ale dlaczego on istnieje? Dlatego, że Pan Bóg jest w stanie nawet z tragedii wyprowadzić dobre rzeczy. I pod tym względem to zdanie może być pocieszające, chociaż lepiej byłoby powiedzieć, nie: „Bóg tak chciał”, lecz: „Bóg na to się zgodził”. Jest jakąś tajemnicą, że Bóg zgadza się na to, że ludzie umierają w ten czy inny sposób. Bo jakie dobro, myśląc czysto po ludzku, może wyniknąć ze śmierci dziecka?

Z ludzkiej perspektywy, to nie wiem, ale z Bożej, to pewnie takie, że z tęsknoty za dzieckiem nawracają się jego rodzice? Chcą się z nim spotkać, a ostatecznie rozbudzą w sobie także pragnienie spotkania się z Bogiem…

Tak. Często zdarza się, że kiedy umiera niewinne dziecko, to jest tak, jakby ono szybko dotarło na sam szczyt i stamtąd wciągało na górę całą rodzinę, bo wszyscy, którzy je kochali, starają się żyć tak, aby je znów zobaczyć. Nie wyobrażam sobie, jak można przejść taką tragedię bez Pana Boga – ale takiego prawdziwego, chrześcijańskiego, jedynie istniejącego. Wszystkie inne pomoce są za słabe.

Często ludzie proszą o to, aby się modlić o czyjeś zdrowie albo uchronienie kogoś od śmierci. Czy jednak nie jest tak, że z Bożej perspektywy ważniejsze jest to, aby w życiu każdego z nas wypełniła się wola Boża i żeby wola Boża została przez nas i przez nasze otoczenie przyjęta w pokoju?

Zrozumiałem, że mam prawo modlić się o zdrowie, ale żeby ta modlitwa rzeczywiście była pełna, to muszę umieć szczerze dodawać: „Bądź wola Twoja”.

Odpowiem Pani na to pytanie świadectwem. Trzynaście lat temu bardzo ciężko zachorował mój tato, a ja akurat wtedy robiłem specjalizację z eschatologii, czyli z tego działu teologii, która zajmuje się życiem wiecznym. Jego choroba była bardzo poważna. Mój pierwszy odruch był taki, że modliłem się o zdrowie i wiedziałem, że Pan Bóg może tatę uzdrowić. Ale zaczęła przychodzić taka refleksja: przecież jestem wierzący, jestem przekonany, że Bóg jest dobry, że ludzi czeka życie wieczne. I pojawiły się pytania: A jeżeli dla taty lepsze jest, żeby on jednak teraz odszedł? Będę się modlił o zdrowie, ale co, jeśli wyzdrowienie nie jest dla niego lepsze? Ale czy mam się modlić dla taty o śmierć?! Jak ma brzmieć moja modlitwa? Rozwiązanie znalazłem w modlitwie Pana Jezusa w Ogrójcu, który mówił: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie”. Zrozumiałem, że mam prawo modlić się o zdrowie, ale żeby ta modlitwa rzeczywiście była pełna, to muszę umieć szczerze dodawać: „Bądź wola Twoja”. I ja się wtedy zgodziłem na wolę Bożą. To był dwudziesty drugi sierpnia, wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Królowej. I tato zmarł. Natomiast trzy lata temu bardzo ciężko zachorowała moja mama. I tak samo modliłem się o jej zdrowie, dodając: „Bądź wola Twoja”. Moja mama otrzymała wielką łaskę – żyje! A zatem módlmy się o zdrowie, ale zawsze dodawajmy: „Bądź wola Twoja”, bo tylko Pan Bóg wie, co jest najlepsze dla chorego. Jednak żeby modlić się w taki sposób, potrzebujemy pełni wiary, czyli wiary nie tylko w to, że Bóg nam pomaga w życiu doczesnym, ale że On chce być z nami w życiu wiecznym.

Uporządkujmy więc sobie, co się dzieje po śmierci. Czekają nas dwa sądy – indywidualny i ostateczny. Skąd wiemy, że będą dwa sądy, a nie jeden sąd?

Nie jest to zapisane wprost w Piśmie Świętym, ale Kościół, prowadzony przez Ducha Świętego, rozeznał, że muszą istnieć „dwa sądy”, ponieważ moment śmierci to jest moment, w którym dusza oddziela się od ciała. Na ziemi zostaje ciało, ale gdzie jest dusza? Kościół wierzy, że dusza staje przed Bogiem i wtedy dokonuje się sąd indywidualny, czyli dusza poznaje, jakie było jej życie, tzn. czy swoim życiem wybrała Boga. Jeśli człowiek wybrał Boga i starał się żyć tak, aby nie pozostawić po sobie bałaganu, czyli jakichś konsekwencji swoich grzechów, to wtedy dusza widzi Boga w pełni – i to jest niebo. Natomiast może być taka sytuacja, że człowiek wybrał Boga, ale zostawił na ziemi bałagan, np. poranił jakichś ludzi i ta świadomość, że z jego powodu ktoś cierpi, powoduje w nim także cierpienie i wstyd, które przeszkadzają mu w pełni być przy Panu Bogu. Tę niemożliwość bycia jeszcze w pełni przy Bogu, powodującą ból i tęsknotę za Nim, nazywamy czyśćcem. Natomiast gdyby człowiek do końca świadomie i dobrowolnie mówił Bogu „nie”, to jego dusza też stanie przed Bogiem, ale Go odrzuci, wybierze życie bez Boga, czyli bez szczęścia – i to jest piekło. Tak wygląda sąd szczegółowy, czyli indywidualny, który dzieje się zaraz po śmierci.

Tu pozwolę sobie Księdzu przerwać, żeby wypowiedzieć prowokacyjną tezę: niebo nie jest naszym ostatecznym celem.

A co rozumie Pani pod pojęciem „niebo”? Bo takie postawienie sprawy może być dla wiernych szokujące…

Chodzi mi o to, że pod pojęciem „niebo” najczęściej rozumie się rzeczywistość, w której teraz przebywają święci.

Żeby było jasne: niebo, czyli bycie w pełni z Bogiem, jest celem ostatecznym człowieka. Ale można powiedzieć, że niebo będzie miało w pewien sposób swój drugi etap. Pierwszy polega na byciu z Bogiem duszy ludzkiej po śmierci. Drugi natomiast na byciu z Bogiem nie tylko duszy, ale i ciała. Czekamy bowiem na paruzję, czyli ponowne przyjście Chrystusa. Nie będzie to koniec świata, rozumiany jako jego zniszczenie, ale tylko koniec historii ziemskiej, jaką znamy. Świat nie zostanie zniszczony, lecz przemieniony, tzn. uwolniony od wszelkiego rodzaju zła, od śmierci. Wtedy właśnie nastąpi zmartwychwstanie wszystkich ciał i sąd ostateczny. I wtedy ciała ludzi, którzy wybrali życie bez Boga dołączą do potępionych dusz. Natomiast ciała ludzi, którzy wybrali życie z Bogiem, dołączą do szczęśliwych dusz i od tego momentu człowiek nie tylko duszą, ale także ciałem będzie doświadczał bliskości Boga, czyli nieba.

Wytłumaczę, dlaczego postawiłam sprawę tak prowokacyjnie. Bardzo długo nie mogłam od księży uzyskać odpowiedzi na pytanie, co się stanie z moimi zwierzętami po ich śmierci. Mówiono mi tak: „Jak będziesz potrzebowała w niebie do szczęścia swoich kotów, to Pan Bóg ci je zwróci”. Jest to dla mnie zupełnie niedorzeczna odpowiedź, bo przecież jeśli będę w bliskości z Panem Bogiem, to co może być mi potrzebne do szczęścia? W pytaniu o los zwierząt nie chodzi o to, że spodziewam się, że czegoś będzie mi brakować przy Panu Bogu, ale o to, że interesuje mnie obiektywna rzeczywistość. I dopiero jeden zakonnik mi wytłumaczył, że w niebie na pewno nie będzie zwierząt, bo nie mają duszy, natomiast skoro „stworzenie z upragnieniem wyczekuje objawiania się synów Bożych” (Rz 8,19), to po zmartwychwstaniu ciał, kiedy cała rzeczywistość będzie odnowiona, Pan Bóg w swej dobroci i miłości przywróci całe stworzenie.

Dobra śmierć polega na tym, żeby umierać w uporządkowanej relacji z Bogiem, czyli w łasce uświęcającej, ale też w uporządkowanej relacji z innymi ludźmi.

Tak, to prawda. Jest tak, jak powiedział ten ksiądz, chociaż nie wiemy, jak dokona się to w szczegółach. Człowiek jest stworzony do czterech typów relacji: z Bogiem, z innymi ludźmi, z samym sobą i do relacji ze stworzeniem. Takimi nas uczynił Pan Bóg. Do pełni szczęścia potrzebujemy mieć wszystkie te relacje.

Myślę, że najtrudniejsze są relacje z ludźmi…

Bardzo ważne jest, żeby je wszystkie porządkować! Dobra śmierć polega na tym, żeby umierać w uporządkowanej relacji z Bogiem, czyli w łasce uświęcającej, ale też w uporządkowanej relacji z innymi ludźmi. Ważne jest, żeby przebaczać i prosić o przebaczenie i żeby nie czekać z tym do ostatniej chwili. Jeśli jakaś nasza relacja jest zła, to ona się na nas odbije po śmierci. W czyśćcu będziemy mogli już tylko doświadczać konsekwencji naszych wyborów, nie będziemy już na nie wpływać. To tutaj jest czas na podejmowanie decyzji, a tam jest czas zbierania owoców. Dlatego modlitwa za zmarłych, wybaczanie zmarłym, mają niesamowitą dla nich wartość. To, jak zachowujemy się wobec zmarłych – czy ciągle im coś wyrzucamy, czy ciągle o nich źle myślimy – to na nich wpływa. Musimy dbać o relacje z ludźmi żyjącymi i ze zmarłymi. Kiedy Pan Jezus przyjdzie i odbędzie się sąd ostateczny, to wtedy zostanie nam objawione, w jakich relacjach jesteśmy – zobaczymy swoje prawdziwe miejsce pośród ludzi. Mamy całe życie, żeby się na ten moment przygotować.

Siebie i innych – w miarę możliwości. To znaczy, że każdy z nas powinien zostać apostołem dobrej śmierci.

Amen. Amen.


Informacje o Apostolstwie Dobrej Śmierci oraz formularz wstąpienia dostępne są na stronie: www.apostolstwo.pl


Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.


Pierwodruk: Bądź wola Twoja, rozmowa Karoliny Staszak z ks. Bogdanem Kulikiem MSF, „Tota Tua” 11/2021 (7).