Woźny Pana Boga
Ksiądz Aleksander Woźny, fot. dzięki uprzejmości ks. Wojciecha Muellera
Media społecznościowe stwarzają wrażenie, że w polskim Kościele jest naprawdę wielu „charyzmatycznych” kapłanów. Jednak te same media przekazują nam obraz kryzysu polskiego Kościoła. A przecież kryzys Kościoła to kryzys duchowieństwa… Bo może wcale nie potrzebujemy „charyzmatycznych” księży, lecz księży gorliwych? Być może także zamiast kreować nowe, atrakcyjne autorytety warto poznawać pozornie przeciętne życiorysy lokalnych proboszczów? I dociekać, co stoi za świętością ich życia.
Opatrzność Boża dała Wielkopolsce pasterzy, którzy mogą być przykładem dla młodego pokolenia kapłanów. Nawet jeśli nie jesteśmy świadomi, że kiedyś żyli i posługiwali w poznańskiej diecezji, to ciągle w różnych parafiach możemy odnaleźć ich duszpasterski styl. I oczywiście także ich zdjęcie. Kiedy trafiłem po raz pierwszy do biura parafialnego ks. Marcina Węcławskiego, proboszcza z poznańskiej Wildy, na jego biurku zauważyłem fotografię jakiegoś księdza. Byłem wtedy diakonem i nie miałem pojęcia, kim mógłby być ten kapłan. Ale zapamiętałem ten wizerunek.
Mistrz mojego mistrza
Do wildeckiej parafii dostałem się w prawie cudowny sposób na okres swoich dwutygodniowych praktyk diakońskich. Miałem pod okiem ks. Węcławskiego uczyć się posługi parafialnej. Po raz pierwszy spotkałem się z nim kilka lat wcześniej, kiedy głosił rekolekcje dla wspólnoty dominikanów w Warszawie. Byłem wtedy po nowicjacie i pomyślałem, że jeśli dojdę do kapłaństwa, to chciałbym, żeby to właśnie on głosił dla nas rekolekcje tuż przed święceniami. Kiedy przyszedł odpowiedni moment, oczywiście zaproponowałem kandydaturę ks. Marcina jako rekolekcjonisty, ale byłem chyba jedynym, który na niego zagłosował. Bracia dominikanie nie bardzo chcieli słuchać księdza diecezjalnego. Jednak Pan Bóg jest bardzo hojny – odpowiedział na moje pragnienia. Jakiś czas po tym głosowaniu przydzielano nam miejsca praktyk diakońskich i okazało się, że jest nas tak wielu, iż nie wystarczy dominikańskich parafii w całej Polsce, żeby nas przyjęły. Byłem więc jednym z dwóch braci, którzy trafili do parafii na poznańskiej Wildzie. Tym samym zamiast pięciu dni rekolekcji otrzymałem od Pana Boga dwa tygodnie nauki u tak cenionego przeze mnie proboszcza. Później dowiedziałem się, że atmosferę, którą chłonąłem na Wildzie zawdzięczam właśnie człowiekowi z fotografii – ks. Aleksandrowi Woźnemu, długoletniemu proboszczowi parafii św. Jana Kantego w Poznaniu, w której jako ministrant służył mały Marcin Węcławski. Ksiądz Woźny jest Sługą Bożym Kościoła katolickiego, którego heroiczność cnót 8 listopada została potwierdzona przez Watykan, co oznacza, że wkrótce zostanie on ogłoszony błogosławionym.
Typowy życiorys
Można powiedzieć, że jest to jeden z typowych życiorysów księży jego pokolenia. Ważne jednak, jaka postawa skrywa się pod tym typowym życiorysem – postawa dziecięctwa duchowego.
Ksiądz Aleksander urodził się w 1910 roku w Uzarzewie pod Poznaniem. W dzieciństwie, w wieku 12 lat, stracił mamę, co było doświadczeniem, które w szczególny sposób, tak jak w przypadku św. Karola Wojtyły i bł. Stefana Wyszyńskiego, wpłynęło na jego późniejszą relację z Matką Bożą. Już w tytule jego dziennika pisanego w okresie seminarium widać ten szczególny rys maryjny: Pamiętnik kleryka Aleksandra Woźnego (1929-1933). Z Trójcą Świętą przez Maryję. Pod wpływem wiary wyniesionej z rodzinnego domu w okresie szkolnym Aleksander wstąpił w szeregi sodalicji mariańskiej. Następnie postanowił wstąpić do seminarium duchownego w Gnieźnie. Tam poznał bł. Michała Kozala, późniejszego biskupa pomocniczego we Włocławku, zamęczonego w Dachau, ks. profesora Aleksandra Żychlińskiego, który był jego spowiednikiem, oraz kard. Augusta Hlonda, któremu często usługiwał do Mszy Świętej. Żył w otoczeniu księży będących dla niego wzorem kapłańskiej posługi. To był pierwszy okres jego życia.
Drugi rozpoczął się tuż przed wybuchem wojny. W 1933 roku Aleksander przyjął święcenia kapłańskie i został skierowany do pracy w poznańskich parafiach, a od 1938 w parafii Pocieszenia Najświętszej Marii Panny w Borku Wielkopolskim. Tam zetknął się z obrazem Matki Bożej. Maryja – jak sam wspomina – spojrzała na niego macierzyńskim okiem i zasiała w nim przekonanie, które stało się później osnową całego jego duszpasterskiego przesłania: najdoskonalszym nabożeństwem jest oddanie się Matce Bożej w niewolę miłości. Przed obrazem Matki Bożej zastała ks. Woźnego wojna. W marcu 1940 roku aresztowano go i przewieziono do obozu w Buchenwaldzie, a następnie do Dachau. W obozie spędził cały okres wojny. Do Poznania powrócił 2 sierpnia, tj. we wspomnienie Maryi Królowej Aniołów, i przejął obowiązki administratora parafii św. Jana Kantego. Z tą parafią związany jest trzeci okres jego życia do śmierci w 1983 roku.
Można powiedzieć, że jest to jeden z typowych życiorysów księży jego pokolenia. Ważne jednak, jaka postawa skrywa się pod tym typowym życiorysem – postawa dziecięctwa duchowego. Ksiądz Aleksander pragnął oddać się Bogu jako najlepszemu Ojcu i nigdy niczego Mu nie odmówić. A każde dziecko, także duchowe, potrzebuje matki, dlatego tak ważne miejsce w pobożności i nauczaniu ks. Woźnego zajmowała Maryja. Ona jest Matką, która chroni, ale także Stworzeniem, które w sposób doskonały jest poddane Ojcu, a zatem to od Niej należy uczyć się uległości dziecka Bożego. W pamiętniku kleryka pisał: „Samo to imię wzbudza we mnie drgnienie żywe. Kochać Maryi nigdy w życiu nie przestanę, ale będzie to tylko łaska Boża przez Matkę mi wyproszona. Co to za matka! Jaka troskliwa i szalenie, cierpliwie i bez zmęczenia nas kocha”. Na obrazku jubileuszowym z okazji 50. rocznicy święceń kapłańskich ks. Woźny zamieścił słowa: „Matko Boża! Zabierz mi moje myśli, a daj mi Twoje – zabierz mi moje pragnienia, a daj mi Twoje”. Po pół wieku kapłaństwa prosił, by Maryja jeszcze bardziej uczyniła go swoim narzędziem! W tym właśnie tkwi tajemnica jego „sukcesu” duszpasterskiego, żywotności jego parafii i promieniowania jego przykładu.
Nic szczególnego
Żartobliwie mawiał: „W parafii św. Jana Kantego proboszczem jest Miłosierdzie Boże, wszystkiego dogląda św. Józef, a ja jestem tylko woźnym”.
Jego zasadą było robić samemu to, co może zrobić tylko kapłan, pozostawiając resztę innym. Osoby, które go znały, wymieniają trzy pola jego działalności: spowiedź, modlitwa i nauczanie. Można powiedzieć, że nie robił nic szczególnego. Współcześnie bardzo często w najlepszej wierze opracowany program imprez parafialnych, prowokuje fatalną analogię oferty duszpasterskiej do programu rozrywkowego, degradując proboszcza do roli mistrza ceremonii. Tymczasem ks. Aleksander Woźny był przede wszystkim proboszczem. Chociaż może nie do końca… Żartobliwie mawiał: „W parafii św. Jana Kantego proboszczem jest Miłosierdzie Boże, wszystkiego dogląda św. Józef, a ja jestem tylko woźnym”.
Jego cechą charakterystyczną była pokora i wysokie wymagania stawiane samemu sobie. Ksiądz Marcin Węcławski wspomina kazanie, które ks. Aleksander wygłosił na nowy rok 1967. Jego tematem był „Sąd nad proboszczem parafii św. Jana Kantego”. Był to jakby zapis rozmowy Pana Boga z proboszczem podczas sądu szczegółowego. W tym kazaniu ks. Aleksander oskarżał sam siebie wobec parafian za niedostatki w pracy duszpasterskiej, jak pokornie uważał, wynikające z jego własnej winy.
* * *
Żyjąc od trzech lat w Wielkopolsce, spotykam wielu księży, którzy ks. Woźnemu zawdzięczają nie tylko powołanie, ale i ten specyficzny rys posługi kapłańskiej. To nie warunki zewnętrzne są powodem kryzysu w Kościele, ale brak gorliwości wśród duchowieństwa. Ksiądz Aleksander jako kleryk zapisał w pamiętniku: „Brak dobrych, ofiarnych, bezinteresownych księży diecezjalnych pociąga mnie”. Ten młody chłopak pragnął wynagrodzić Panu Jezusowi swoim życiem brak pobożnych kapłanów. Później wielu takich ukształtował, zostając ich spowiednikiem, przodownikiem i przyjacielem.
Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.
Pierwodruk: Wojciech Surówka OP, Woźny Pana Boga, „Tota Tua” 10/2021 (6).