Prosty kapłan

Zdjęcie: Clay Banks / Unsplash

27 kwietnia 2023

Czy w szesnaście lat można położyć podwaliny pod trwałą przemianę lokalnego Kościoła? Dodajmy: nie mając dosłownie nic poza krzyżem, głęboką miłością do Najświętszej Maryi Panny oraz kolejnymi wrogami? Syn prawnika z Montfort udowodnił, że tak. Pokazał też, że nie trzeba się bać oderwania od kolejnych własnych dzieł, bo jeśli są z Boga i czuwa nad nimi Matka Boża, to będą trwać.

 

Ludwik Maria Grignion de Montfort (1673 – 1716) żył w czasie wielkich przemian kulturowych i społecznych. Hierarchowie francuskiego Kościoła zawiązali wówczas ścisły sojusz z tronem, na skutek czego król stał się de facto tym, który rządził także wspólnotą wierzących. Wielu biskupów i księży weszło więc w rolę państwowych urzędników ciągnących zyski z parafii i diecezji, porzucając troskę o zbawienie dusz wiernych. W tym czasie narastał też teologiczno-duchowy konflikt między jansenistami a jezuitami, który rozsadzał od środka francuski katolicyzm. Pierwsza połowa XVIII wieku to także czas działalności ojców epoki oświecenia. Ich idee zaowocowały m.in. drastycznymi represjami wobec Kościoła.

Przełom wieków XVII i XVIII to również okres wyraźnego rozwarstwienia wśród katolików. Wspólnotę Kościoła stanowiły wtedy zamożne elity, z których wywodzili się ludzie świadomie wierzący, oraz biedota, której chrześcijaństwo kończyło się najczęściej na przyjęciu chrztu i, czasami, katolickim ślubie lub pogrzebie. Ten stan wynikał z wieloletnich zaniedbań katechizacji. Niekiedy pojawiały się jakieś inicjatywy mające na celu ożywienie działalność księży wśród wiernych, ale nie były one szczególnie owocne.

Pod opieką św. Sulpicjusza

Pewną rolę wśród francuskiego duchowieństwa odgrywała działalność założonego w 1642 roku Stowarzyszenia Prezbiterów św. Sulpicjusza (sulpicjanie), którego celem była formacja stała już wyświęconych księży. W szkole należącej do sulpicjanów św. Ludwik studiował teologię, jednak nie bez trudności, przede wszystkim materialnych. Wywodził się z klasy średniej, ale miał aż siedemnaścioro rodzeństwa. Jak można się domyślić, w domowym budżecie nie było pieniędzy na jego studia. Otrzymał jednak inny, o wiele cenniejszy spadek – jego rodzice przekazali mu i jego rodzeństwu żarliwą wiarę, do której Ludwik dodał gorącą miłość do Maryi. Na początek dołączył Jej imię do swojego, a potem ofiarował Jej całe swoje życie oraz swoją działalność.

Rozpoczął ją właśnie od podróży na studia – podróży o żebranym chlebie. Szedł ponad 300 km pieszo, oddawszy pewnemu ubogiemu, zaraz na początku, otrzymane na drogę pieniądze. Z kolejnym żebrakiem zamienił się na ubrania. Niecałe dwa tygodnie wędrówki do stolicy wyczuliły go na potrzeby ubogich, nauczyły z nimi rozmawiać oraz wprowadziły go w ich środowisko. Kilka lat później te doświadczenia będą Ludwikowi Marii pomocne w duszpasterstwie.

Podjął pracę w jednym z hospicjów, dzięki której mógł kontynuować studia i która to praca formowała go także duchowo, ucząc ulotności tego, co doczesne, przyjmowania cierpienia i rozumienia wartości nadziei życia wiecznego, którą daje chrzest.

W stolicy Francji udało mu się znaleźć sponsora, który dał mu utrzymanie w ciągu pierwszych dwóch lat zgłębiania przezeń teologii. Wtedy też w paryskim domu zgromadzenia sulpicjanów Ludwik pełnił przez pewien czas funkcję bibliotekarza, dzięki czemu miał dostęp do literatury, zarówno mu współczesnej, jak i – co wydaje się istotniejsze – do pism klasyków chrześcijaństwa: ojców Kościoła i mistrzów duchowości, szczególnie tych piszących o pobożności maryjnej, jak chociażby św. Bernard z Clairvaux.

Kiedy finansowanie jego studiów ustało, Ludwik skierował się znów do ubogich. Podjął pracę w jednym z hospicjów, dzięki której mógł kontynuować studia i która to praca formowała go także duchowo, ucząc ulotności tego, co doczesne, przyjmowania cierpienia i rozumienia wartości nadziei życia wiecznego, którą daje chrzest.

Pod względem intelektualnym Grignion był wybitnie zdolnym studentem. W uznaniu dla jego zaangażowania i ocen władze uczelni wytypowały go jako jednego ze studentów, któremu opłacono pielgrzymkę do Chartres. Niewiele rzeczy mogło tak bardzo ucieszyć nagrodzonego jak właśnie ta podróż, gdyż jest to jedno z głównych miejsc pielgrzymkowych Francji. W tamtejszej katedrze czczona jest relikwia tuniki Najświętszej Maryi Panny, którą podobno miała na sobie podczas porodu w Betlejem. Ludwik spędził wiele godzin w jednym z zakątków tego wspaniałego gotyckiego kościoła, modląc się do swojej Pani.

W 1700 roku przyjął święcenia i około pół roku później został także członkiem Trzeciego Zakonu Dominikańskiego. Do braci kaznodziejów przyciągnęły go z pewnością wyraźny maryjny rys duchowości, różaniec oraz kaznodziejstwo, do którego miał wyjątkowe predyspozycje. W liście pisanym niedługo po święceniach wyznał: „Chciałbym jako prosty i ubogi kapłan uczyć prostych wieśniaków i zachęcać grzeszników do nabożeństwa do Świętej Dziewicy”[1]. I tej deklaracji pozostał wierny do końca życia. A braci kaznodziejów uprosił o prawo do zakładania bractw różańcowych.

Powrót do chrztu

Ludwika Marię kojarzy się przede wszystkim z maryjnością, jednak centrum jego duszpasterstwa stanowił nie tyle kult Matki Bożej, ile prowadzenie wiernych do świadomego odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych. Na drodze tej hojnie czerpał z opieki Maryi oraz Jej prowadzenia, darząc Ją bezwarunkowym zaufaniem i głęboką miłością, ale jego duchowość stawia w centrum Chrystusa, nie Jego Matkę. To zresztą przyciągnęło do pism Grigniona św. Jana Pawła II, który w swej książce Pamięć i tożsamość przyznał, że dzięki świętemu Bretończykowi odkrył, iż kult maryjny jest głęboko trynitarny, bo związany z tajemnicami wcielenia i odkupienia.

Ludwika Marię kojarzy się przede wszystkim z maryjnością, jednak centrum jego duszpasterstwa stanowił nie tyle kult Matki Bożej, ile prowadzenie wiernych do świadomego odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych.

Wróćmy jednak do początków działalności Ludwika Marii. Przełożeni wysłali go na placówkę w Nantes – wygodną, dającą zabezpieczenie materialne oraz… uniemożliwiającą działalność duszpasterską. Neoprezbiter zaczął więc szukać drogi do realizacji swoich kaznodziejskich ideałów i tak, dzięki pewnej pobożnej kobiecie, trafił do Poitiers, gdzie został kapelanem szpitala. W tamtych czasach w tego typu przybytkach nie leczono; były to swego rodzaju umieralnie, gdzie gromadzono wszystkich kalekich i chorych, w tym chorych umysłowo. Właśnie tam Grignion de Montfort zaczął głosić potrzebę powrotu do pierwszego sakramentu oraz poważnego traktowania wynikających z niego zobowiązań.

Wkrótce dołączyła do niego kilkunastoletnia Maria Ludwika Trichet, również wywodząca się z prawniczej i głęboko wierzącej rodziny. Kilkanaście lat później zostanie ona współzałożycielką jednego ze zgromadzeń ufundowanych przez Ludwika Marię – Córek Bożej Mądrości. Gorliwa praca obojga zaczęła przynosić owoce w postaci nawróceń oraz wzrastającej pobożności najpierw w tym szpitalu, a potem w całej okolicy. To zaś zrodziło głęboką niechęć okolicznych proboszczów, którzy zaczęli tracić dochody, bo wierni odpływali do kościółka przy szpitalu. Ponadto ich działalność wzbudziła niechęć sulpicjanów, gdyż owocami swojego głoszenia obnażyli ich duszpasterskie zaniedbania.

Ludwik poprosił w końcu biskupa o przeniesienie i trafił do Montbernage – kolejnej dzielnicy nędzy w Poitiers. Tam w budynku po stajni stworzył kaplicę. Jego głoszenie znów przyciągnęło tłumy, kolejni ludzie świadomie odnawiali przyrzeczenia chrzcielne oraz odkrywali na nowo cześć do Chrystusa i Jego Matki. Zbierał też z ulic dzieci i je katechizował. Na skutki nie trzeba było długo czekać – także tamtejsi okoliczni proboszczowie wkrótce mieli dość jego duszpasterskiej skuteczności.

Papieski misjonarz maluczkich

Ten ewangeliczny radykalizm tylko podsycał niechęć do niego. Zarówno on sam, jak i jego liczne publikacje były ostro krytykowane.

Aby niejako zabezpieczyć się przed wrogością kleru, Ludwik Maria poszedł z pieszą pielgrzymką do Rzymu i poprosił papieża o to, by mógł zostać misjonarzem papieskim. Otrzymawszy te uprawnienia, wrócił do północno-zachodniej Francji, ażeby dalej mówić tam o godności wypływającej z chrztu oraz wszędzie uczyć głębokiej miłości do Tej, która jako pierwsza przyjęła Chrystusa i bezwarunkowo Mu się oddała. To z kolei sprawiło, że wszedł w konflikt z jansenistami, których doktryna ostatecznie dzieliła wierzących na wąską elitę zbawionych i tych skazanych na potępienie. Grignion de Montfort mówił zdecydowanie co innego: wszyscy ochrzczeni mają takie same szanse na osiągnięcie zbawienia! A jednocześnie nie można mu było, jak jezuitom, zarzucać promowania rozluźnienia moralności. Ten ewangeliczny radykalizm tylko podsycał niechęć do niego. Zarówno on sam, jak i jego liczne publikacje były ostro krytykowane. Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny trafił przez to do skrzyni, w której przeleżał do połowy XIX wieku, by po wydaniu stać się jedną z najpopularniejszych pozycji duchowości katolickiej. Zresztą jego autor sam to wyprorokował, bo powiedział do swoich uczniów przed śmiercią: „Przeczuwam, jak wiele ryczących bestii porwie się […], by szatańskimi swymi zębami rozedrzeć to pisemko lub przynajmniej ukryć je w ciemnościach jakiejś skrzyni, aby się nigdy nie ukazało”[2].

Jednak zarówno Traktat, jak i pozostałe dzieła świętego nie uległy zniszczeniu, chociaż tak wielu się o to starało. Święty Ludwik Maria zostawił po sobie trzy zgromadzenia zakonne, wspaniały dorobek ascetyczny, a przede wszystkim żywą wiarę tych, którzy słuchali jego głoszenia i za nim poszli.

 


[1] Biografia, http://www.montfortanie.pl/nasz-zalozyciel/biografia-montforta.html [dostęp: 14.02.2022].
[2] E. Wiater, T. Rojek, Wypisz wymaluj. Święci dominikańscy, Poznań 2016, s. 196–197.


Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.


Pierwodruk: Elżbieta Wiater, Prosty kapłan, Tota Tua 4/2022 (12).