Wniebowzięta, czyli jaka?
Nie mogę oprzeć się myśli, że już idąc, brzemienna, w góry do Elżbiety, stawiała stopę na drodze swojego wniebowzięcia. A to z kolei by oznaczało, że podążając za Maryją, próżno wyglądać beztroski i rajskiego błogostanu.
Z czasów formacji w duszpasterstwie akademickim wyniosłam obraz Maryi tak doskonale czystej i wolnej, nieskalanej grzechem, że nic w Niej nie musiało umrzeć, by mogła wejść z duszą i ciałem do nieba. Jej życie pośród tego, co doczesne i światowe, nie tylko nie przyniosło Jej żadnej skazy, lecz wydobyło pełnię Jej blasku.
Jest w tym obrazie coś z Sokratesa, o którym powiadano, że sam skrupulatnie wyzbywający się materialnej własności jednocześnie często przechadzał się po straganach i przyglądał wystawionym na sprzedaż przedmiotom. Ponoć zdumiewało go, gdy odkrywał, bez jak wielu rzeczy potrafi się w życiu obejść. Fakt, że nie tylko niczego nie posiadał, ale również nie odczuwał potrzeby posiadania, czynił go w oczach innych mędrcem, człowiekiem wewnętrznie wolnym i skierowanym ku sprawom wiecznym.
Z kolei inny z filozofów, Ludwig Wittgenstein, wyraził myśl, że „jeżeli przez wieczność rozumieć nie nieskończony czas, lecz bezczasowość, ten żyje wiecznie, kto żyje w teraźniejszości”[1]. Ta teza odczytana jako zaproszenie do życia poza czasem i odpowiedzialnością – tak, jakby teraźniejszość nie stawała się zaraz przeszłością i nie determinowała w znacznym stopniu przyszłości – staje się straszliwą pułapką. Życie ignorujące upływ czasu i jego konsekwencje jest możliwe jedynie w teorii. W praktyce z reguły kończy się nieludzkim oderwaniem od rzeczywistości, zimnym wyobcowaniem. Teza Wittgensteina powinna uświadamiać raczej, że troszcząc się o zbyt wiele, zanurzeni we wspomnieniach lub wizjonerskich fantazjach, zapominamy o tym, że wystarczy tak naprawdę niewiele (por. Łk 10,38-42): duszą i ciałem przylgnąć do tego, co tu i teraz daje nam Bóg. Bycie najbliżej, jak się tylko da, tego, co towarzyszy nam w danej chwili i miejscu, bez oczekiwań i doszukiwania się jasnych sensów, korzyści, nagród, sprawiedliwości, jest tym, co można by nazwać kontemplacją Boga w doczesności, jaką On nam daje. To ufne przylgnięcie do przemijającego, doczesnego daru jest życiem „już jak w wieczności”. Czy nie przypomina to nieco Sokratesa i jego życzliwego zainteresowania rzeczami, których osobiście, sam dla siebie, nie potrzebuje?
Gdy Najświętsza Panna w mistycznej wizji opowiadała św. Brygidzie Szwedzkiej o latach po wniebowstąpieniu Jej Syna, tak opisała swój stan: „[…] żyłam jeszcze długo na świecie […], aby widząc moją cierpliwość i postępowanie, dużo więcej dusz mogło nawrócić się, a także po to, aby umocnić apostołów […]. Moje zmysły były tak wycofane ze światowych spraw, że bez przerwy na zmianę odczuwałam na nowo nadprzyrodzone tęsknoty i smutki. Jednak panowałam nad moim żalem i moją radością tak, że nie zaniedbywałam żadnych swoich obowiązków wobec Boga. Żyłam wśród ludzi w taki sposób, że, pominąwszy skąpe posiłki, nie zwracałam żadnej uwagi na to, co ludzie o mnie myśleli albo jakiego postępowania się po mnie spodziewali”[2]. Uderza, jak bardzo konkretny rysuje się tu plan naśladowania Maryi w drodze do nieba, pełen wielkich, choć nieoczywistych wyzwań.
Pierwsza wskazówka kieruje nas ku ludzkiemu wnętrzu: panować nad żalem i radością, również tymi nadprzyrodzonymi, aby nie odrywały nas od tego, co najważniejsze – obowiązków, jakie nałożył na nas Bóg. Cóż za przyziemny fundament wniebowzięcia! Pozostawać niewzruszonym wobec duchowych tęsknot i uniesień, wiernie trwając blisko codziennej rutyny.
Królowa nieba i ziemi, gdy zasiadła na wskazanym tronie, obejmując panowanie wśród aniołów, jednocześnie przylgnęła, mocno, jak nigdy dotąd w swoim doczesnym życiu, do każdego człowieka na ziemi, do jego doli i niedoli, gotowa pouczyć, pocieszyć, umocnić.
Druga wskazówka określa relacje z otoczeniem. Żyć blisko wśród ludzi, by przykładem życia wspierać tych, którzy tego potrzebują, ale jednocześnie pozostawać niezależnym od tego, co o nas myślą i czego od nas mogliby oczekiwać. Oj, nie tego nas uczono i nie to przekazujemy swoim dzieciom… Tymczasem ani słuszna pochwała, ani słuszna czy niesłuszna krytyka nie powinny być tym, co zaprząta głowę człowieka szukającego świętości. Maryja, która cała jest oddana ludziom, zarazem poucza, że to nie ludzie są właściwym punktem odniesienia, tylko Bóg i Jego wola.
Życie Maryi z całą prostotą ukazuje, że realne wniebowzięcie polega na przylgnięciu do tego, co stworzone. Królowa nieba i ziemi, gdy zasiadła na wskazanym tronie, obejmując panowanie wśród aniołów, jednocześnie przylgnęła, mocno, jak nigdy dotąd w swoim doczesnym życiu, do każdego człowieka na ziemi, do jego doli i niedoli, gotowa pouczyć, pocieszyć, umocnić. Wniebowzięcie wyniosło na szczyt doskonałości to, co Maryja praktykowała przez całe ziemskie życie: bycie blisko ludzi i dla nich, by prowadzić ich do Boga. Nie mogę oprzeć się myśli, że już idąc, brzemienna, w góry do Elżbiety, stawiała stopę na drodze swojego wniebowzięcia. A to z kolei by oznaczało, że podążając za Maryją, próżno wyglądać beztroski i rajskiego błogostanu. „Wniebowzięta” nie oznacza bowiem „bujająca w obłokach”, ale „bliska wszelkiemu stworzeniu”.
[1] L. Wittgenstein, Tractatus logico-philosophicus, przeł. B. Wolniewicz, Warszawa 1970, teza 6.4311.
[2] Życie Maryi w wizjach wielkich mistyczek. Na podstawie objawień św. Elżbiety z Hesji, św. Brygidy Szwedzkiej, bł. Marii z Agredy i bł. Anny Katarzyny Emmerich, wyb. i oprac. R. Brown, przeł. J. J. Franczak, Kraków 2014, s. 344.
Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.
Pierwodruk: Kinga Wenklar, Wniebowzięta, czyli jaka?, „Tota Tua” 8/2021 (4).