Niech mi się stanie
Dzieci czasem mnie pytają, skąd mają wiedzieć, jaka jest wola Boża względem nich. Mogłabym odpowiedzieć: Musisz pytać Pana Boga i nasłuchiwać Jego odpowiedzi. Myślę jednak, że to wskazówka na miarę pustelnika. Zbyt duży ciężar nałożony na wątłe ramionka, z którym nawet ja nie postąpiłabym ani kroku naprzód.
Odpowiedź na pytanie o wolę Bożą względem każdego z nas kryje się w przykazaniach: tym wielkim, przykazaniu miłości, i w Dekalogu. Potem w Credo i Ojcze nasz. Również w przykazaniach kościelnych. Następnie w powszechnej nauce o moralności i powinnościach względem Boga, ojczyzny i bliźnich. Na końcu w uczciwości względem samego siebie, która pomaga widzieć siebie takim, jakim jestem – z moimi potrzebami, talentami, prawami i ograniczeniami.
Kiedy rozważam tajemnicę zwiastowania, moje myśli krążą między słowami: „Niech mi się stanie według słowa Twego” Maryi a „Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się, jak trzeba” Danuty „Inki” Siedzikówny. Porównywanie Maryi z Inką wydać się może absurdalne, ale czyż nie popełniam tego absurdu jeszcze bardziej na co dzień, porównując samą siebie z Matką Boga? Te dwie przynajmniej domknęły swoje doczesne życie i można powiedzieć o nich coś pewnego. Moje jest w ciągłym ruchu, niedopełnione i niejasne, i czym jest, dopiero się okaże. Podobnie zresztą jak dopiero okaże się wola Boża względem mnie…
„Według Twego słowa” i „jak trzeba” – przecież to jest to samo. Obie rozpoznawały właściwą dla siebie drogę krok po kroku. Żadna z nich nie wiedziała, co nastąpi jutro, za tydzień, za osiemnaście lat lub trzydzieści trzy lata, i jak powinna na to zareagować. Również nikt z nas nie zna woli Bożej na dziś, jutro i na weekend – ona odsłania się niczym ciemne wody nocnego morza pod przemoczoną stopą Mojżesza. W niepewności skutków, pośród ryzyka błędu, w nadziei, że Bóg poprowadzi.
Tłumaczenie wolą Bożą braku odpowiedzialnej kontroli nad powierzonym nam życiem osobistym, małżeńskim i rodzinnym jest swoistym bluźnierstwem. Głoszeniem okrutnej nieprawdy o Bogu.
Nie jest słuszne ulegać złudzeniu, że wszystko, co dzieje się w naszym życiu, jest materializowaniem się woli Bożej. Nie skutkiem naszych wyborów, decyzji, praw natury, ale właśnie woli Bożej. Takie podejście grozi życiem bez wewnętrznego planu, bez dyscypliny i konsekwencji, bez zobowiązującego poczucia, że z woli Bożej mamy realny wpływ na większość spraw (por. Rdz 1,28).
Podobnie tragiczna dewiza wielu pobożnych ludzi, która głosi że „im gorzej, tym lepiej”, nie ma nic wspólnego z pokornym fiat Maryi. Tłumaczenie wolą Bożą braku odpowiedzialnej kontroli nad powierzonym nam życiem osobistym, małżeńskim i rodzinnym jest swoistym bluźnierstwem. Głoszeniem okrutnej nieprawdy o Bogu.
Duch zstąpił na każdego z nas i w razie potrzeby nas osłania. Nie żyję w oku cyklonu, nie jestem marionetką w Bożych rękach, lecz namaszczonym sztabem zarządzania. Moje męstwo i ufność kształtują się w podejmowaniu decyzji, które tu i teraz po ludzku rozeznaję jako słuszne i jedyne. Mogę się mylić, ale nie boję się tego, bo Bóg jest ze mną. Przez ciemną dolinę przechodzi się, szukając wyjścia – niech nikt nie rozbija namiotu pośrodku ciemności! Przyjmowanie woli Bożej nie polega na tym, by nie robić nic i dryfować w czasie, zbiegi okoliczności nazywając Jego działaniem. Chodzi o to, by postępować, jak należy. W każdej konkretnej sytuacji inaczej, stosownie do własnych sił i dobra mojego i ludzi mi powierzonych. Raz wymaga to powiedzenia „tak”, a czasami należy powiedzieć „nie”, według reguł rozeznawania – na mocy chrztu i bierzmowania, sakramentu małżeństwa i łaski rodzicielstwa. Jednym posłuży trwanie we wspólnocie, innym jej opuszczenie. Jednym posłuży walka o ocalenie trwałości węzła małżeńskiego, inni powinni rozważyć decyzję o separacji. Jedni rosną w duchową siłę z każdym kolejnym dzieckiem, inni powinni baczyć, czy gwarem wielodzietnej rodziny nie przesłaniają poważnych problemów i niewiary (sic!), że można je z Bożą pomocą rozwiązać.
Rozeznawanie woli Bożej nie polega ani na biernym poddawaniu się biegowi zdarzeń, ani na przyjmowaniu pierwszej myśli, która nam przyjdzie na modlitwie, jako głosu samego Boga. A już na pewno nie jest nim podążanie za swoimi pragnieniami tylko dlatego, że zostały „omodlone”.
Kiedy słyszę, że Bóg przemawia do Kowalskiego, mówiąc mu na modlitwie, co ma zrobić, od razu staje mi przed oczami św. Teresa od Jezusa. W obawie, by nie ulec podszeptom wyobraźni i złudzeniom, ignorowała Go. Pan Jezus musiał kilka razy powtórzyć to samo albo spełnić dodatkowe warunki, żeby uwierzyła, że On to On. Cóż za postęp dokonał się w katolickim Kościele przez te 500 lat, że dziś Bóg przemawia do każdego, kto tylko Go o coś zapyta? Nie trzeba już żyć na pustyni, nie trzeba pościć ani modlić się latami. Czy naprawdę wystarczy tylko chcieć, żeby Bóg przemówił i On mówi? Niczym asystent w telefonie albo GPS – od razu formułuje odpowiedź na pytanie?
Rozeznawanie woli Bożej nie polega ani na biernym poddawaniu się biegowi zdarzeń, ani na przyjmowaniu pierwszej myśli, która nam przyjdzie na modlitwie, jako głosu samego Boga. A już na pewno nie jest nim podążanie za swoimi pragnieniami tylko dlatego, że zostały „omodlone”. Rozeznawanie woli Bożej to podążanie za tym, co w mojej sytuacji, w danym momencie, miejscu i okolicznościach jawi się jako obiektywnie słuszne i skuteczne. To umiejętność kierowania się rozumem oświeconym przez Ducha Świętego. To lata pracy nad formowaniem nie tylko sumienia i ufnej dziecięcej wiary, ale przede wszystkim rozumu, który w sytuacjach szczegółowych, pojedynczych zdarzeń będzie umiał zastosować prawdy ogólne. I charakteru, który umożliwi podążanie za wnioskami, choćby były niewygodne lub wymagające wyrzeczenia.
A wiara niech będzie siłą do działania pewnego, zdecydowanego i z ufnością, że w ostateczności – jeśli wszystkie otrzymane od Boga ludzkie siły zawiodą albo rozum nas zwiedzie – Bóg wyprowadzi z tego dobro wbrew wszelkim naszym kalkulacjom.
Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.
Pierwodruk: Kinga Wenklar, Niech mi się stanie, „Tota Tua” 03/2022 (11).