Czuła, stanowcza, waleczna

Zdjęcie: charlesdeluvio / Unsplash

23 maja 2022

Co wyróżnia kobietę oddaną Maryi? Co przesądza o tym, że jej życie jest „maryjne”? Czy jest to medalik lub szkaplerz na szyi? Obrazki maryjne na półce, książki i modlitewniki? Różaniec szeptany między kuchnią a piaskownicą i w drodze do pracy? Skromność, cichość i posłuszeństwo? A może wręcz przeciwnie: rewolucyjny nonkonformizm i poczucie misji?

 

Z dzieciństwa zachowałam czułe wspomnienie Pięknej Pani z niepozornej książeczki oprawionej w szary papier. Czytałam ją z trudem małego dziecka. Najbrzydsza z książek, takie nic, a opowieść o Pięknej Pani i dzieciach, którym się ukazała, stała się światłem mojej dziecięcej wyobraźni i z całą pewnością właśnie jej zawdzięczam pierwsze przebłyski tęsknoty za duchową rzeczywistością. Piękna Pani, obca i onieśmielająca, a jakże bliska i budząca błogą ufność. Ta słodycz Matki Bożej przypomina mi ludzką, rodzicielską misję zaspokajania pierwotnych potrzeb naszych dzieci. Chronimy, tulimy i pieścimy je, aby czuły się akceptowane i bezpieczne, aby obrosły w siłę i dojrzały. Ten kokon czułości jest koniecznym warunkiem, by wyrosły na dzielnych i niezależnych ludzi.

Przez ręce Maryi, w Jej obecności, mamy dostęp do czułej macierzyńskiej miłości, jaką Bóg pragnie nas dotykać: „Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go” (Oz 11,4). Doznanie chwili bezpieczeństwa i dziecięcej ufności w jądrze przeciwności losu, ciemności duchowej czy cierpienia jest tym, co pomaga dojrzeć, stanąć na nogi i kontynuować drogę. Jest coś bardzo wzruszającego w nieprzerwanej gotowości Maryi, by w każdej chwili uchylać swój płaszcz dla strwożonych i zagubionych dusz. Miłosierdzie, którego jest odbiciem, taka łagodna i dostępna, jest też lekcją dla nas o tym, czym jest istota macierzyństwa – zawsze najpierw przyjęciem i akceptacją człowieka wraz z tym wszystkim, z czym przychodzi. Bez uprzedniego doświadczenia czułości nie zrodzi się relacja, nie ma poczucia przynależności, które daje siłę, by wyjść z dziecięcego egoizmu.

Maryja jest Tą, która rozpoznaje drogę i prawdę w ciszy serca, a nie idzie tam, gdzie Ją poniosą emocje albo intelekt. Takiej samej przestrzeni w sercu potrzebuje człowiek. Wolność leży między bodźcem a reakcją – prawdę tę uświadamiał nam Viktor Frankl.

Nie wynika z tego oczywiście, że dojrzałość oznacza porzucenie potrzeby czułości. Jednak człowiek dojrzały, nawet gdy czułości doświadcza, nie jest już na niej skoncentrowany. Nasycony miłością, może podjąć swoje powołanie, stawać przed Bogiem, samodzielnie mierzyć się z sobą i ze światem. Ze względu na tę kolej rzeczy, wzrastając w dojrzałości ludzkiej i duchowej, dobrze jest odnaleźć w Pięknej Pani najpierw opiekuńczą matkę, by po czasie duchowej adolescencji dostrzec w Niej również dzielną niewiastę i hetmankę skrytą za tarczą wiary.

Objawienia maryjne ukazują, że Maryja, kobieta piękna i dobra, w relacji z człowiekiem jest przede wszystkim stanowcza i wymagająca. Jest Tą, która przypomina, że Bóg wymaga posłuszeństwa i odwagi. Maryja – adresatka przejmujących trwogą proroctw, matka wychowująca Syna z głośnym fiat dla wszystkiego, co wniesie On do Jej życia, stawiająca czoło rozpaczy pod Krzyżem, czuwająca w ciszy i trwodze Wieczernika, trwająca przed Bogiem w ostatnich samotnych latach swego życia… Miała trudne i surowe życie, ale codziennie mówiła Mu „tak” i pozwalała się prowadzić w ciemności. Cierpliwa jak trawa miotana wiatrem obrazuje, że człowiek adoruje Boga poprzez zgodę i zaangażowanie w życie takie, jakie ono jest, tu i teraz, in crudo. Jedyne zapisane Jej słowa skierowane do ludzi to: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam [Jezus] powie” (J 2,5). Bez sentymentalizmu, bez zbędnego reżyserowania, bez uników i pobożnych interpretacji. Ta najbardziej nieugięta z kobiet dzieli się swą tajemnicą: jedynym punktem oparcia niech będzie Bóg, On wszystkiego w nas sam dokona.

Maryja jest Tą, która rozpoznaje drogę i prawdę w ciszy serca, a nie idzie tam, gdzie Ją poniosą emocje albo intelekt. Takiej samej przestrzeni w sercu potrzebuje człowiek. Wolność leży między bodźcem a reakcją – prawdę tę uświadamiał nam Viktor Frankl. Z tego powodu trudno mi dostrzec w Maryi kogoś na wzór Marianny, czy nawet św. Joanny d’Arc – krzepkiego dziewczęcia z chorągwią łopoczącą nad armią wojska. W walce mas jest zapalczywość, konieczna przesada, niepewność ostatecznego zwycięstwa. To nie jest bitwa, do której zagrzewa Maryja Hetmanka. Ona wie, że nie trzeba wychodzić z Nazaretu, żeby doświadczyć prawdziwej ofensywy czy pożogi. Nie o stawianie i zdobywanie murów chodzi, ale o cierpliwe trwanie i odpieranie ataków. To Chrystus będzie zwyciężać za nas, naszą rolą zaś jest być wiernym i stałym, aż do męczeństwa. Gdy myślę o Hetmance, to nie widzę rewolucyjnej kurzawy, ale św. Zofię, która, choć sama zdjęta bólem i śmiertelnym przerażeniem, dodaje otuchy swym torturowanym córkom, by nie odstąpiły od wiary. Jest w postawie tej patronki ludzi mądrych i matczyna czułość, i stanowcze wymaganie, i dzielne serce wojownika. Jest w niej wzór na konflikty małżeńskie, problemy wychowawcze, wewnętrzne zagubienie, opresję świata i chwile ciemności w wierze. Czy można sobie wyobrazić bardziej „maryjną” kobietę?

 


Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.


Pierwodruk: Kinga Wenklar, Czuła, stanowcza, waleczna, „Tota Tua” 5/2021 (1).