Aby On wzrastał

Zdjęcie: Nathan Dumlao / Unsplash

10 maja 2022

Miłość i empatia, które napełniają kobiece serce, nie mogą być tym, co odsuwa w czasie ten ważny, choć trudny moment konfrontacji powierzonego nam człowieka z krzyżem Chrystusa.

 

„Gdy przyszedł Jezus na świat, przyjęła Go i otoczyła miłością, w imieniu całej ludzkości, do której przychodził, Maryja z Nazaretu” – zapisał Piotr Rostworowski OSB/EC[1]. Cenną opowieścią o tym, co znaczy pielęgnować Chrystusa w ludziach nam powierzonych – w małżonku, dzieciach, bliskich – są radosne tajemnice różańca. Zawsze mnie uderza, jak niewiele tam wesołych treści. Maryja towarzysząca Synowi uczy nas z właściwą Jej dyskrecją, jak towarzyszyć dojrzewaniu Chrystusa w samej sobie, w mężu i dzieciach. Jej stałość, nieuleganie lękom, litości, pobłażliwości… Jej skupione milczenie wobec walki, która toczy się w Józefie… Od początku, od kiedy wypowiedziała swoje fiat, jest Tą, która jedynie czyni miejsce dla Chrystusa. Wprowadza Go pośród ludzi, ale działanie pozostawia Synowi.

Stałość i milczenie Maryi, Jej dążenie, by wszystko zachować w swoim sercu, może być umacniającym wzorem dla tych, którzy w obliczu Słowa szamoczą się pomiędzy przyjemnością a szczęściem, pożytkiem a dobrem, akceptacją a miłością, wreszcie – między doczesnym spełnieniem a zbawieniem.

Słowo Boże jest wymagające, „skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (Hbr 4,12). Bywa, że spotkanie z Nim rani nasze dzieci, rodzi gorycz i bezsiłę małżonków, dotyka naszych słabości, bezradności i samotności. Stałość i milczenie Maryi, Jej dążenie, by wszystko zachować w swoim sercu, może być umacniającym wzorem dla tych, którzy w obliczu Słowa szamoczą się pomiędzy przyjemnością a szczęściem, pożytkiem a dobrem, akceptacją a miłością, wreszcie – między doczesnym spełnieniem a zbawieniem. Jakże często towarzyszenie Chrystusowi w życiu naszych bliskich wiąże się z milczeniem i pozorną oschłością wobec nich samych i ich pragnień.

Arcybiskup Fulton J. Sheen pisał, że sprawiedliwość bez miłosierdzia jest okrucieństwem, lecz miłosierdzie bez sprawiedliwości to zwykła obojętność[2]. Serce Maryi, serce Matki, nie przymyka oczu na grzech, nazywa zło po imieniu, bo doświadczyło jego siły zniszczenia. Ale to nie przeszkadza Matce, by jednocześnie z delikatnością skupić się na tym, kto ulega złu – a właściwie pada jego ofiarą.

W starciu kobiecego serca ze złem zawsze najważniejsza jest osoba. Nie jest jednak dobrze, gdy czułość skupiona na człowieku sprawia, że ignorujemy zło. Nie jest maryjną postawą ochraniać powierzonych nam ludzi przed konsekwencjami ich słabości czy uwikłania w grzech. Nie jest miłosierdziem matki milczenie i wyrozumiałość wobec nałogów dzieci czy męża. Nie jest macierzyńską miłością uległość wobec złych czynów czy negatywnych cech charakteru najbliższych. Nie jest maryjną pokorą bierność i obojętność wobec doznawanych krzywd i upokorzeń.

Serce Maryi z całą pewnością jest w tych trudnych i nierzadkich sytuacjach szkołą miłosierdzia, ale i koniecznej sprawiedliwości. Sama miłość i dobroć nie wystarczą, by wypełniała się wola Boża – tę właśnie prawdę głosi przymierze Serc Jezusa i Maryi. Miłości zazwyczaj nie trzeba uczyć ani matek, ani żon. Jednakże, abyśmy szukały także sprawiedliwości i umiały się nią kierować, konieczny jest znaczny wysiłek duchowy i jego owoce – oparcie w Ojcu, bliskość z Jego Słowem, otwartość na poruszenia Ducha Świętego.

Wszystko po to, by kobiece oddanie i współczucie dla tego, co w człowieku najbardziej kruche, nie odsuwało od nas i naszych bliskich bolesnego momentu opamiętania i nawrócenia. Warto dostrzec, że Maryja nie chroni nas przed skutkami naszych grzechów, ale poranionych i zagubionych opatruje i wspomaga w drodze do Tego, który Sam jest uzdrowieniem naszych ran – do Chrystusa. W nieco banalnym języku rodzinnej codzienności można by to wyrazić tak: matka nie tuszuje błędów dzieci przed ojcem, ale dodaje im odwagi, by, dla ich dobra, stanęły przed nim.

„Prowadzić do Chrystusa znaczy, ni mniej, ni więcej, jak prowadzić do bolesnej konfrontacji, do spotkania, które zawsze najpierw jest oślepiającym osądem, bolesnym przejrzeniem, cierpieniem ludzkiego serca”[3] – pisał ojciec Rostworowski. Dopiero ono prowadzi do nawrócenia. Miłość i empatia, które napełniają kobiece serce, nie mogą być tym, co odsuwa w czasie ten ważny, choć trudny moment konfrontacji powierzonego nam człowieka z krzyżem Chrystusa. Z pewnością nie jest łatwo towarzyszyć bliskim w ich duchowej, jak i czysto ludzkiej walce – będąc na pierwszej linii, mamy spory udział w ich cierpieniu. Wie to każdy, kto nie kupił żądanego batonika rozdrażnionemu maluchowi, kto zabrał telefon komórkowy córce czy wyłączył internet synowi, który dla gier zrezygnował z życia we wspólnocie ludzkiej. Wie to również i ten, kto nie pobłogosławił kolejnego związku swojego dziecka i kto rozbił ostatnią butelkę bliskiemu sobie alkoholikowi. W każdej z tych sytuacji kryje się maryjne ziarno trudu towarzyszenia Chrystusowi w drugim człowieku – przymierze miłosierdzia ze sprawiedliwością.

Mała Tereska pragnęła być piłeczką w dłoniach Dzieciątka Jezus, uległą wszelkim Jego pomysłom i nastrojom, poobijaną ku Jego beztroskiej radości. Podobnie i my dajmy się poobijać dla radości Jezusa – kiedy trzeba doświadczyć cierpienia, niemocy, a może i odrzucenia, by przyprowadzić ludzi, których kochamy, do Niego.


[1] Piotr Rostworowski OSB/EC, Komentarz do Ewangelii według świętego Jana, Kraków 2016, s. s. 216.
[2] Fulton J. Sheen, Maryja.Pierwsza miłość świata, przeł. D. Krupińska, Kraków 2018, s. 318.
[3] Komentarz do Ewangelii według świętego Jana, dz. cyt., s. 235.


Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.


Pierwodruk: Kinga Wenklar, Aby On wzrastał, „Tota Tua” 6/2021 (2).