Wobec sztuki współczesnej

Zdjęcie: Mak Sim / Unsplash

18 lipca 2023

Postulat integrowania sztuki z wiarą spotyka się często z niezrozumieniem, drwiną oraz całym bogactwem zarzutów. Zdaniem niektórych ujawnia on postawę antyintelektualną, dla której nie ma miejsca w poważnej debacie. A może jest odwrotnie? Może to właśnie niedostrzeganie pewnych dość oczywistych uwarunkowań rozwoju języka artystycznego oznacza rezygnację ze współpracy wiary z rozumem?

 

Sformułowanie „sztuka współczesna” nie dotyczy wszelkich przejawów ludzkiej twórczości, jakie możemy spotkać w obecnych czasach, lecz określa taki jej rodzaj, który jest owocem ideologicznych przemian języka artystycznego. Nastąpiły one w XX stuleciu, ale dobrze wpisały się w kształtowane już od XVIII wieku założenia zlaicyzowanej nowoczesności, która sztuce nadała autonomię, a artystom przyznała szczególną pozycję. Wiele osób zaangażowanych w życie artystyczne, czy to twórców czy teoretyków rozwijających swoje kariery w instytucjonalnym obiegu sztuki, nie chce zauważyć, że aparat pojęciowy, jakim się posługują, jest tak naprawdę umowny. Jest także samousprawiedliwiający. Na przykład bardzo często słyszymy, że rozwój sztuki warunkowany jest postępem. Teza taka może brzmieć przekonująco i obiektywnie, jeśli nie zdajemy sobie sprawy z faktu, że w nowoczesnym myśleniu o sztuce wyjątkowe miejsce zyskała kategoria nowości. O ile zrozumiała jest atrakcyjność tej kategorii dla świata, który we wciąż nadchodzących nowinkach pokłada nadzieję, to z perspektywy wiary w Chrystusa kategoria ta jest właściwie bez znaczenia.

Kiedy spojrzymy na współczesną kulturę z dystansu, jaki daje nie tylko wiara, ale także znajomość historii, niechybnie dojdziemy do wniosku, który odważnie podsuwa prof. Wojciech Włodarczyk: „Nowoczesność nie jest naszym sposobem bycia. Jest założeniem o ponad dwustuletniej tradycji, które powinno być, jak każde inne założenie, uświadamiane przed podjęciem jakichkolwiek procedur badawczych. Dziś sztuka jest nam dostępna nie bezpośrednio, ale poprzez swój nowoczesny wizerunek”[1].      

Dwa kościoły

Jesteśmy zatem spadkobiercami bardzo konkretnej umowy dotyczącej sztuki, do której w XX wieku doszły, jak wspomniałam, kolejne punkty. Zanegowały one niektóre ustalenia nowoczesności, inne jednak zachowały. Na przykład obraz malarski czy rzeźba mogą wyglądać dziś dowolnie, a nawet stracić swoją materialność, co byłoby nie do pomyślenia jeszcze w XIX wieku, jednak autonomia instytucji muzealnej, którą zawdzięczamy nowoczesności, gwarantuje tego typu pracom status dzieła. W XXI wieku doszliśmy do sytuacji, w której statusem takim może cieszyć się także akcja parapolityczna.

Dwudziestowieczne ustalenia w sprawie języka artystycznego można streścić w następujący sposób: sztuka jest egalitarna (tzn. teoretycznie każdy może zostać artystą); właściwie nie istnieje rozdział kultury wysokiej od masowej; doszło do konceptualizacji sztuki, co oznacza, że forma nie jest teraz ważna, bardziej liczy się pomysł; sztuka jest polityczna tzn. najważniejszym jej zadaniem jest doprowadzenie do zmiany mentalności społeczeństwa; sztuka oferuje nam wiedzę ważniejszą niż wiedza, którą zawdzięczamy nauce; sztuka rozwija się linearnie, postępowo; sztuka ma niezbywalną autonomię, co współcześnie oznacza, że jest – jak trzeźwo oceniła Romana Kolarzowa – „enklawą bezetyczną”[2].

Estetyczne przeistoczenie możliwe jest nie tylko dzięki wierze uczestników świata sztuki, lecz zachodzi głębiej. Amerykański filozof Arthur C. Danto podkreśla, że przemiana przedmiotu w dzieło dokonuje się na mocy estetycznych teorii i dziejów rozwoju języka artystycznego, a zatem jest niejako obiektywna.

Wymienione wyżej ustalenia właściwie nie podlegają dyskusji, dlatego można uznać je za obowiązujące w świecie sztuki dogmaty. Jeśli przyjmiemy preferowaną przez socjologów funkcjonalną definicję religii, zauważymy szereg analogii zachodzących pomiędzy przestrzenią naszej wiary a obszarem sztuki współczesnej. Elementy ważne dla religii, budujące także świat sztuki, to m.in.: dogmaty, przybytki, celebrowane święta, kapłani, kanoniczne teksty, egzegezy, męczennicy, a nawet transsubstancjacja, która w świecie sztuki polega na „przeistoczeniu” zwykłego przedmiotu w obiekt artystyczny, do czego dochodzi dzięki „konsekrującym” gestom „kapłanów” (artystów lub kuratorów).

Warto jednak wiedzieć, że estetyczne przeistoczenie możliwe jest nie tylko dzięki wierze uczestników świata sztuki, lecz zachodzi głębiej. Amerykański filozof Arthur C. Danto podkreśla, że przemiana przedmiotu w dzieło dokonuje się na mocy estetycznych teorii i dziejów rozwoju języka artystycznego, a zatem jest niejako obiektywna. Sytuację tę można przyrównać – zachowując wszelkie dla nas oczywiste różnice – do transsubstancjacji chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa. Przeistoczenie to nie zależy przecież od wiary uczestników Eucharystii czy nawet sprawującego ją kapłana, lecz jest rzeczywistością rozpoznaną dzięki refleksji ojców Kościoła, którzy na przestrzeni wieków prawidłowo odczytali przekaz Ewangelii. Analogicznie – w kościele sztuki współczesnej „realność” estetycznego przeistoczenia dowolnego przedmiotu gwarantuje „dobra nowina” o nadziei na estetyczne zbawienie.

Z porównania tego płynie dla nas ważna nauka – nie mamy takiej mocy, by o obiekcie artystycznym, np. pisuarze pokazanym w galerii, powiedzieć, że nie jest dziełem sztuki. Nie możemy anihilować rzeczywistości, z którą się nie zgadzamy, ponieważ jest to intelektualnie nieuczciwe, a przede wszystkim uniemożliwia jakikolwiek dialog, który bywa pożyteczny, jeśli tylko potrafimy w nim zachować własną tożsamość. Przyjęcie do wiadomości faktu istnienia kościoła sztuki współczesnej pomoże właściwie ukierunkować nasze działania.

Protestować, afirmować, ignorować?

W XXI wieku relacja Kościoła katolickiego ze sztuką współczesną do niedawna polegała głównie na powtarzających się co jakiś czas atakach i ich odpieraniu – artyści dopuszczali się przemocy symbolicznej wobec wspólnoty wiernych, a wierni jakoś na nią reagowali. I tutaj można wyróżnić trzy rodzaje zachowań katolików. Z jednej strony mamy wszelkiego rodzaju bardzo emocjonalne protesty, które raczej nie przynoszą dobra, a bywa, że kompromitują osoby wierzące czy nawet chrześcijańską wiarę, zwłaszcza gdy osadzone są w kontekście rywalizacji partii politycznych. Niekiedy także publiczne modlitwy są odczytywane jako wyraz agresji, a zdarzyło się nawet, że jedna z takich modlitewnych akcji zakończyła się zniszczeniem eksponowanej w galerii pracy. Z drugiej strony sytuują się deklaracje otwartości i zgody na wszelkie przekroczenia – katolik o tzw. szerokich horyzontach chętnie dowodzi, że rozumie język sztuki współczesnej i kategorię „wolności artystycznej”. „Artyści próbują opisać świat, zrozumieć go w innym języku, z inną wrażliwością. Często odwołując się do prowokacji, także bluźnierstwa. Można przypomnieć zasadę, że czasami wolno im więcej, bo są artystami” – tego rodzaju szkodliwe, a przede wszystkim nieprawdziwe twierdzenia powtarzane są w tekstach niektórych katolickich recenzentów[3].

Trzecim typem postawy wobec nie tylko kontrowersyjnych dzieł, ale całego trudnego obszaru sztuki współczesnej jest ignorowanie go. Nie twierdzę, że każdy katolik powinien znać się na sztuce współczesnej, warto jednak zainteresować się nią przynajmniej z trzech powodów. Po pierwsze, to tutaj zbyt często dochodzi do przekraczania granic etycznych (deptania ludzkiej godności!), wobec czego powinniśmy umieć zająć stanowisko zgodne z naszą rozumną wiarą. Po drugie, sztuka współczesna jest bardzo wymagającym, ale jednocześnie wdzięcznym polem do ewangelizacji, jeśli poprawnie rozumiemy, na czym ta misja polega. Rozmowy wokół sztuki współczesnej mogą być świetną okazją do merytorycznych polemik idących w parze z osobistym świadectwem. Po trzecie, w ostatnim czasie sztuka współczesna wraz ze swoim ideologicznym bagażem promowana jest przez niektóre środowiska jako idealna propozycja dla sztuki chrześcijańskiej, w tym także sakralnej, dlatego katolik, który rozumie własną tożsamość, powinien umieć właściwie reagować na takie „mieszanie kultów”. Po czwarte w końcu obok nurtu sztuki współczesnej istnieją twórcy chrześcijańscy, którzy próbują działać na chwałę Bożą, czy to posługując się tradycyjnymi środkami wyrazu, czy to roztropnie oczyszczając język sztuki współczesnej. Warto ich dostrzec i wspierać.

A zatem nie protest, nie afirmacja, nie ignorowanie, lecz odpowiedzialne uczestniczenie w kulturze przyniesie nam najwięcej korzyści.

Nacinanie sykomory

Chociaż Kościół i sztukę współczesną opisałam jako dwa niezależne kulty, to jednak należy pamiętać, że z jednej strony dzisiejsza postchrześcijańska kultura wyrosła na fundamencie chrześcijańskim, z drugiej – rozwój chrześcijaństwa wiele zawdzięcza kulturze pogańskiej. I to właśnie z postawy pierwszych chrześcijan wobec pogan możemy wyciągnąć kolejne ważne wnioski.

„Nacinanie sykomory” to z jednej strony oczyszczanie języka sztuki współczesnej, które możliwe jest wyłącznie wtedy, gdy artysta radykalnie zwróci się do Chrystusa, gdy postawi go bezwarunkowo w centrum. Słowne deklaracje o byciu „chrześcijańskim twórcą” są tu zawsze niewystarczające, konieczne jest życie sakramentami i autentyczną modlitwą…

W książce W drodze do Jezusa Chrystusa kard. Joseph Ratzinger, opowiadając o nowych drogach ewangelizacji, przywołuje biblijny obraz sługi nacinającego sykomorę, który wyjaśnia następująco: „Przykład ten odwołuje się do faktu, że owoce sykomory trzeba przed zbiorem naciąć; dojrzewają one wówczas w ciągu kilku dni. W swoim komentarzu do Księgi Izajasza (9,10) św. Bazyli nawiązuje do tej praktyki, pisząc: «Sykomora jest drzewem, które rodzi bardzo wiele owoców. Jeśli jednak nie zostaną nacięte, nie mają smaku; nabierają go dopiero wówczas, gdy wycieknie z nich sok. Dlatego sądzimy, że sykomora jest symbolem wszystkich pogan: jest ich bardzo wielu, ale są niejako bez smaku. Jest to wynikiem życia według zwyczajów pogańskich. Jeśli sykomorę tę uda się naciąć przez Logos, wówczas staje się smakowita i przydatna»”[4]. Jak rozumieć te słowa w kontekście sztuki współczesnej?

„Nacinanie sykomory” to z jednej strony oczyszczanie języka sztuki współczesnej, które możliwe jest wyłącznie wtedy, gdy artysta radykalnie zwróci się do Chrystusa, gdy postawi Go bezwarunkowo w centrum. Słowne deklaracje o byciu „chrześcijańskim twórcą” są tu zawsze niewystarczające, konieczne jest życie sakramentami i autentyczną modlitwą, które każdy gest twórcy i każdą jego myśl skoncentrują na Chrystusie – nie na własnej karierze, pozycji, skuteczności, atrakcyjności itp. Kluczowe jest nawrócenie, metanoia, czyli „zmiana myślenia”, a nie samo emocjonalne przyłączenie się do katolickiej wspólnoty. Dopiero wtedy sztuka współczesna może stać się jakimś narzędziem ewangelizacji.

Z drugiej strony wiele zależy od chrześcijańskich krytyków sztuki i teoretyków. Powinniśmy „nacinać” współczesną kulturę Słowem poprzez odważne wytyczanie chrystocentrycznych standardów i ustalanie chrystocentrycznych kryteriów. Nie ma żadnych powodów, by o sztuce opowiadać innym językiem niż ten, który wynika z ciągłego pogłębiania tożsamości dziecka Bożego. Nie ma żadnych powodów, by do języka krytyki artystycznej nie angażować pojęć, które pochodzą ze słownika wiary katolickiej. Nasze podejście do kultury powinno być wolne zarówno od zamykającego strachu, jak i kompleksów, które każą człowiekowi dostosować się do mądrości tego świata.  

* * *

Profesor Włodarczyk swoje rozważania o nowoczesności podsumowuje następująco: „Bardziej interesująca poznawczo jest sztuka w perspektywie wartości, jakie rządzą życiem, niż w jakiejkolwiek innej «nowoczesnej» perspektywie. Obecna sztuka (o modernistycznej i awangardowej tradycji) nie zadaje pytań zasadniczych, bo jest spoza obszaru wartości pierwszych. Co najwyżej, opowiada o nim specyficznym językiem modernizmu czy językiem sztuki krytycznej, językiem nowoczesności, językiem politycznej i artystycznej poprawności. Sztuce współczesnej i badaniom nad nią można przywrócić znaczenie tylko wtedy, jeżeli potrafią dostrzec swoje «nowoczesne» uwarunkowania i je w konsekwencji przezwyciężyć”[5].

Nie są mi znane intencje, jakie miał prof. Włodarczyk, pisząc te słowa. Skoro jednak padły w publikacji naukowej, sądzę, że nie wyrażają stanowiska antyintelektualnego, dlatego mogą niejako wesprzeć nasze dążenie do kształtowania języka, w którym jest możliwe opowiadanie o sztuce z tożsamościowo katolickiej perspektywy. Wiemy wszak, że twórczość wielu chrześcijan powstaje zupełnie obok nowoczesnych i współczesnych ustaleń, natomiast niektórych wierzących artystów należy przynaglić do potraktowania katolickiej tożsamości na serio.

 


[1] W. Włodarczyk, Iluzje nowoczesności, w: „Artium Quaestiones” XX, s. 126.
[2] R. Kolarzowa, Między grą a sumieniem. Z problematyki nowej sztuki, w: „Estetyka i Krytyka”, 2(5/2003), s. 20.
[3] T. Dostatni OP, Obejrzałem „Golgota Picnic”. Nie jestem nim zgorszony, https://encyklopediateatru.pl/artykuly/185137/o-dostatni-obejrzalem-golgota-picnic-nie-jestem-nim-zgorszony [dostęp: 17.08.2019]
[4] J. Ratzinger, W drodze do Jezusa Chrystusa, przeł. J. Merecki SDS, Kraków 2005, s. 49.
[5] W. Włodarczyk, Iluzje nowoczesności, dz. cyt., s. 127.


Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.