Sztuka chrześcijańska, czyli jaka?
Każdy obszar naszego życia powinien być zintegrowany z wiarą w Chrystusa, dlatego kryteriów sztuki chrześcijańskiej poszukiwałam w refleksji Kościoła na temat życia duchowego i jego zagrożeń. Jestem przekonana, że mówiąc o sztuce, należy przyjąć w końcu perspektywę duchową.
Katolicy uchodzą za grupę społeczną, która nie potrafi docenić sztuki współczesnej, a jeśli w ogóle ma ze sztuką jakąś relację, to nieustannie czuje się przez nią obrażana. Chyba właśnie w ramach walki z tym stereotypem niektóre środowiska katolickiej młodej inteligencji starają się pokazać, że twórczość współczesnych artystów zdecydowanie jest obszarem ich zainteresowania. Jednak działania, które podejmują paradoksalnie nie obalają stereotypu nierozumiejących kultury katolików, lecz wręcz go utwierdzają. Bo cóż z katolickiej perspektywy znaczy rozumieć współczesną kulturę? Czy rozumienie można sprowadzić do orientowania się w aktualnej scenie artystycznej? Oczywiście, że nie.
Multum affirma, pauca nega, frequenter distingue, tzn. „wiele afirmuj, niewiele neguj, często rozróżniaj”. Jest to przypisywana św. Tomaszowi z Akwinu zasada odnajdywania się w świecie, który jako stworzony przez Boga powinien nas przede wszystkim cieszyć, co – jak się domyślam – w czasach Akwinaty było jednak znacznie łatwiejsze niż dziś. Abyśmy jednak wiedzieli, w jaki sposób reagować w konkretnych sytuacjach naszego życia (afirmować czy negować), musimy umieć „rozróżniać”, czyli oceniać. A do tego potrzebujemy narzędzi, a więc kryteriów, których współczesny świat, a zwłaszcza kultura, tak bardzo nie lubi. Każdy obszar naszego życia powinien być zintegrowany z wiarą w Chrystusa, dlatego kryteriów tych poszukiwałam w refleksji Kościoła na temat życia duchowego i jego zagrożeń. Jestem przekonana, że mówiąc o sztuce, należy przyjąć w końcu perspektywę duchową.
Papież zauważył, że duchowość, charakteryzująca dziś także wielu katolików, bywa zbyt indywidualistyczna, alienująca.
Papież Franciszek w adhortacji Evangelii gaudium wyraził zaniepokojenie tym, co można nazwać fałszywą lub niedojrzałą duchowością. Ojciec Święty pisze: „Powrót do sacrum i poszukiwania duchowe, charakteryzujące naszą epokę, są zjawiskami dwuznacznymi. Dzisiaj, bardziej niż przed wyzwaniem ateizmu, stajemy przed wyzwaniem, by odpowiedzieć właściwie na pragnienie Boga u wielu ludzi, by nie starali się ugasić go przez wyobcowane propozycje lub przez Jezusa bez ciała (tj. bez Kościoła jako mistycznego Ciała Chrystusa – przyp. KS) i bez zaangażowania się na rzecz drugiego człowieka. Jeśli nie znajdą oni w Kościele duchowości, która ich uzdrowi, wyzwoli, napełni życiem i pokojem, i która jednocześnie wezwie ich do solidarnej komunii i misyjnej płodności, zostaną w końcu oszukani przez propozycje, które nie humanizują i nie przynoszą chwały Bogu” (Evangelii gaudium, 89). Papież zauważył, że duchowość, charakteryzująca dziś także wielu katolików, bywa zbyt indywidualistyczna, alienująca. Myślę jednak, że tę refleksję można uzupełnić o jedną uwagę – niedojrzała duchowość nie tylko czyni samotnymi poszczególnych wiernych, lecz także dzieli wspólnotę Kościoła na frakcje jak na wiecznie skłócone, w gruncie rzeczy samotne plemiona.
Komentując tekst Franciszka, abp Grzegorz Ryś wyróżnił cztery cechy dojrzałej duchowości chrześcijańskiej. Są to: chrystocentryzm, eklezjalność, sakramentalność/biblijność oraz misyjność[1]. W dobie sekularyzacji religii, czyli jej „odkościelnienia”, idącego często w parze z praktykowaniem religii „bezbożnej” (tj. bez Boga osobowego), wymienione przez arcybiskupa cechy są jak współrzędne, które dzisiejszym pielgrzymom dają poczucie kroczenia właściwą drogą – ową wąską i zarazem jedynie pewną (por. Mt 7,14). W kontekście współczesnej kultury wymienione cechy wydają się być pomocne jako kryteria, które pozwalają „rozróżnić”, czy daną propozycję artystyczną można uznać za chrześcijańskie dzieło sztuki, czy też nie. Jak rozumieć wymienione cechy?
Chrystocentryzm to przede wszystkim przeciwieństwo egocentryzmu, to oddanie swojego życia Bogu, rezygnacja z siebie. Nie chodzi rzecz jasna o negowanie podmiotowości twórcy, ale uznanie przez niego swojej zależności od Stwórcy, Źródła życia. Przyjęcie przez artystę perspektywy chrystocentrycznej oznacza np. zdanie sobie sprawy z faktu, że to nie Kościół koniecznie potrzebuje jego sztuki – czy to sztuki służącej kultowi, czy sztuki jako ekspresji wiary i wątpliwości artysty – lecz przede wszystkim to on, artysta, potrzebuje Kościoła, gdyż tutaj obecny jest Chrystus.
Eklezjalność sztuki wyklucza więc wszelką nierozstrzygalną dwuznaczność, ironię zakrawającą na kpinę, wulgarność oraz niesprawiedliwe stawianie współwiernych w stan oskarżenia.
Eklezjalność to cecha, którą można odnieść do sztuki na trzy sposoby. Po pierwsze, co najbardziej oczywiste, chodzi m.in. o sztukę, która wprost angażuje się w budowanie wiary wspólnoty Kościoła, a więc o dzieła włączone w kult – krucyfiksy, figury świętych, ikony, naczynia liturgiczne, a także całościowe aranżacje świątyń. Ale to tylko jedna z możliwości realizacji tej kategorii, bo – po drugie – twórca, dla którego ważna jest eklezjalność jego sztuki, będzie wyczulony na to, by nie ranić innych członków Kościoła. Jego dzieła, które nie służą wprost kultowi, lecz są ekspresją jego wiary, nie wprowadzą przeciętnego katolika w konsternację, nie zgorszą go. Eklezjalność sztuki wyklucza więc wszelką nierozstrzygalną dwuznaczność, ironię zakrawającą na kpinę, wulgarność oraz niesprawiedliwe stawianie współwiernych w stan oskarżenia. Ale eklezjalność to także – po trzecie – kwestia czytelności dzieła sztuki dla wspólnoty wiernych. Dlatego nie spełniają cechy eklezjalności prace eksperymentalne oraz takie, których czytelność zakłóca np. niska jakość wykonania, słaby warsztat czy komizm wynikający z nieumiejętnie dobranych przez artystę środków wyrazu.
Następna cecha – sakramentalność/biblijność – dotyczy obszaru inspiracji. Słowo Boże, intelektualna tradycja Kościoła, pisma mistyków, życiorysy świętych stanowią ogromne bogactwo, które czyni właściwie bezzasadnym sięganie przez nas do źródeł świeckich idei. Dzieło sztuki twórcy, który chcąc opowiadać o Bogu, inspiruje się refleksją świata, przypomina kazanie, w którym ksiądz cytuje np. Olgę Tokarczuk zamiast skupić się na Ewangelii. Przywodzi to na myśl obraz maleńkiego płomienia zapałki, którego widoczność po prostu ginie w pełnym słońca. Ale cecha ta wskazuje na jeszcze coś. Pobożna erudycja nigdy nie zastąpi życia sakramentami i modlitwą, czyli bliskości z Bogiem.
I w końcu czwarta cecha, misyjność, to przede wszystkim nieukrywanie własnej tożsamości przed światem. Nie będzie chrześcijańskim twórcą ten, kto publicznie nieustannie mówi niejako: „Nie znam tego Człowieka” (Mt 26,74). Misyjność dzieła sztuki może mieć także wymiar bardzo praktyczny. Istnieją takie chrześcijańskie projekty artystyczne, których owocem jest realna pomoc osobom potrzebującym.
W przedstawionej przeze mnie perspektywie doskonałą metaforą chrześcijańskiego dzieła sztuki jest monstrancja. Bo czym jest dobrze wykonana monstrancja? Naczyniem służącym do pokazywania (monstrare), czyli wystawiania oraz procesyjnego przenoszenia Najświętszego Sakramentu. Pięknym naczyniem, które nie skupia na sobie, lecz na eucharystycznym ciele Chrystusa. Naczyniem dla wszystkich czytelnym, gdyż każdy wierny wie, jak powinien zachować się przed monstrancją, w której znajduje się Hostia. Jest więc to obiekt, który skłania do modlitwy. Myślę, że jeśli dzieło sztuki nie jest „monstrancją”, istnieje duże ryzyko, że stanie się „obnoszonym drewnem rzeźbionym”, czyli jeszcze jednym bożkiem (por. Iz 45,20).
[1] Konferencja z Forum Charyzmatycznego w Łodzi, https://www.youtube.com/watch?v=tsuugMDrBns [dostęp: 10.07.2022].
Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.