Krzyże urągania. O „Strachach” Daniela Rycharskiego
Strachy to las drewnianych krzyży, które nawiązują kształtem do różnych chrześcijańskich wyznań oraz historii świętych męczenników. Krzyże zostały przez artystę ubrane w odzież pozyskaną od osób LGBT+ oraz owinięte drutem kolczastym. Uważam, że sztuka Rycharskiego jest interesująca, jednak nie jest dobra. Jest autentyczna, lecz nie jest prawdziwa. Dlaczego?
„Próbuję wierzyć w zmartwychwstanie” – odpowiada Daniel Rycharski na pytanie: „W co wierzysz?”, zadane mu przez Łukasza Murzyna, który w ramach projektu Dogmat. W co wierzą artyści przeprowadzał z popularnymi artystami i artystkami rozmowy na temat duchowości[1]. „Próbuję wierzyć w zmartwychwstanie, próbuję wierzyć, że po śmierci jest coś dalej, że to się nie kończy. Mimo tego, że czuję, że moja duchowość się rozwija i zaczynam odnajdywać swoje miejsce w chrześcijaństwie i zaczynam rozumieć chrześcijaństwo, to to nie powoduje, że tracę ten lęk przed śmiercią, ten lęk jest coraz silniejszy. Chcę wierzyć w to, że nie będę już tego lęku miał, że to chrześcijaństwo spowoduje, że lęk, który mam w sobie – ten przerażający lęk śmierci – utracę. Chcę wierzyć, że tak się stanie”. W innym miejscu wywiadu Rycharski przyznaje, że zmartwychwstanie Chrystusa jest dla niego faktem, choć następujący po tym wyznaniu wywód wskazuje, że w projektowanej przez artystę wersji chrześcijaństwa właściwie nie ma ono znaczenia.
Jak bardzo pojednawczy i dialogiczny potencjał mają krzyże Rycharskiego, pokazują już komentarze zamieszczane pod postem Szczygła, których autorzy odnosili się z dużą niechęcią do samej idei uczuć religijnych. Pojawiła się jawna kpina i zdania typu: „Jak słyszę termin «uczucia religijne», to mi się na wymioty zbiera!”.
Twórczości Daniela Rycharskiego nie można przemilczeć zarówno ze względu na jej kontrowersyjną wymowę, jak i na dużą popularność. W 2019 roku Muzeum Sztuki Nowoczesnej zorganizowało artyście indywidualną wystawę, która tytuł swój wzięła od tytułu jego najgłośniejszej realizacji Strachy. Dwa lata później w kinach mogliśmy oglądać film fabularny Wszystkie nasze strachy inspirowany życiem laureata nagrody Paszportu Polityki.

Daniel Rycharski, Strachy, 2018-2019, drewno, drut kolczasty, liny, tekstylia, kolekcja Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Strachy to las drewnianych krzyży, które nawiązują kształtem do różnych chrześcijańskich wyznań oraz historii świętych męczenników. Krzyże zostały przez artystę ubrane w odzież pozyskaną od osób LGBT+ oraz owinięte drutem kolczastym. Obiekty te podobno na co dzień pełnią funkcję odstraszającą zwierzęta z pól w miejscowości, z której pochodzi artysta. Mariusz Szczygieł w opublikowanym na Facebooku poście komentował tę instalację następująco: „Czyż dzięki Rycharskiemu krzyża nie spotkało najlepsze, co mogło spotkać? Geje i lesbijki dostają sygnał: ten krzyż jest także wasz. Do wierzących hetero za to przychodzi pytanie: czy jeszcze potraficie w bliźnim zobaczyć Jezusa na krzyżu? Przecież krzyż Chrystusowy ma stale być obecny w Waszym życiu. Czy nie jest to właśnie najwspanialsza obecność AD 2019? Uważam, że to przedsięwzięcie artystyczne, to najlepsze, co mogło w Polsce krzyż spotkać”. Iwo Zmyślony, filozof i krytyk sztuki deklarujący się jako ateista, pisał na tym samym portalu, że prace Rycharskiego to „gesty pełne skupienia, empatii, wrażliwości i otwarcia na dialog”, a nawet gesty, którymi artysta „powraca do serca chrześcijaństwa i to na wielu poziomach”. Z kolei opublikowany na stronie internetowej „Czasu Kultury” artykuł Moniki Weychert, przedstawiającej się w tekście jako osoba areligijna, zatytułowany został Krzyż pojednania. Jak bardzo pojednawczy i dialogiczny potencjał mają krzyże Rycharskiego, pokazują już komentarze zamieszczane pod postem Szczygła, których autorzy odnosili się z dużą niechęcią do samej idei uczuć religijnych. Pojawiła się tam jawna kpina z ludzi wierzących i zdania typu: „Jak słyszę termin «uczucia religijne», to mi się na wymioty zbiera!”.
Co jest czym
Wobec odbiorców, którzy czują się urażeni kontrowersyjnymi pracami lub zgłaszają wobec nich poważne zastrzeżenia, krytycy bardzo często stosują zarzut braku kompetencji kulturowych – ludzie wierzący podobno zupełnie nie rozumieją języka sztuki współczesnej, artystycznych strategii oraz rozmaitych kontekstów, które współczesne dzieła przywołują. Tymczasem mam wrażenie, że brak owych kompetencji pojawia się także po stronie komentatorów ignorujących rzeczywistość, której jako osoby niewierzące po prostu – co nie jest dziwne i nie stanowi zarzutu – nie rozumieją. Kiedy w 2013 roku zorganizowana grupa wiernych protestowała przeciwko Adoracji Jacka Markiewicza, Iwo Zmyślony cały swój artykuł dla „Kultury Liberalnej” osnuł wokół pytań typu: „Co jest bardziej gorszące – wizerunek Chrystusa zatopiony w urynie czy pedofilskie skandale katolickich duchownych?”[2]. Zarzucił hipokryzję protestującym wiernym, ponieważ – jak argumentował – ich uczucia religijne zostały obrażone aktem profanacji krucyfiksu, natomiast te same ich uczucia odporne są na fakt występowania w Kościele katolickim aktów pedofilskich. Na tym przykładzie czytelne jest pomieszanie pojęć, jakie towarzyszy krytyczno-artystycznej refleksji. Spróbujmy więc je uporządkować.
Ważne jest, by pojąć, że art. 196 k. k. nie chroni Boga i nie penalizuje występków przeciwko Bogu, lecz penalizuje krzywdę wyrządzoną człowiekowi bądź społeczności wiernych (inaczej niż np. w prawie niemieckim). Tak więc w centrum zainteresowania polskiego prawa jest człowiek.
Najważniejszą różnicę pomiędzy uczuciami religijnymi a wszelkimi innymi uczuciami stanowi przedmiot odniesienia, którym w wypadku tych pierwszych jest transcendencja, Bóg. Skandale pedofilskie gorszą, wzbudzają gniew, bulwersują, natomiast przemoc symboliczna, której obiektem jest np. krzyż lub krucyfiks, rani człowieka ze względu na zbezczeszczenie świętości, z którą człowiek ów czuje szczególną więź. Bardzo ważne jest, by zrozumieć, że polski kodeks definiuje obrazę uczuć religijnych jako dokonywaną poprzez znieważenie przedmiotu czci lub miejsca kultu. Natomiast równie ważne jest, by pojąć, że art. 196 k. k. nie chroni Boga i nie penalizuje występków przeciwko Bogu, lecz penalizuje krzywdę wyrządzoną człowiekowi bądź społeczności wiernych (inaczej niż np. w prawie niemieckim). Tak więc w centrum zainteresowania polskiego prawa jest człowiek.
Jan Hartman z okazji warszawskiej wystawy na łamach „Polityki” pisał: „Z pewnością nie każde nieafirmatywne cytowanie tego symbolu (krzyża – przyp. KS), nie każde przekształcanie go w celach krytycznych czy artystycznych jest tym samym, co wyszydzanie, poniżanie, czyli to, co dawniej zwano bluźnierstwem, a w języku świeckiego prawa, zachowującego archaizmy epoki teokratycznej, nazwane zostało obrazą uczuć religijnych”[3]. Filozof utożsamił tutaj przestępstwo (obrazę uczuć religijnych) z grzechem (bluźnierstwem), pomiędzy którymi zachodzi zasadnicza różnica, gdyż – powtórzmy – pierwsze jest uderzeniem w człowieka, drugie – w Boga. Religioznawca Jerzy Prokopiuk precyzuje: „Żeby jakiś akt odczuwać jako bluźnierczy, trzeba mieć poczucie sakralności czy symbolowości przedmiotu, do którego ono się odnosi”. Natomiast o przestępstwie obrazy uczuć religijnych mówimy wtedy, gdy artysta swoją pracą umyślnie atakuje wiernych.
Niedobra sztuka
Posługując się kryteriami świata artystycznego, twórczość Rycharskiego należy uznać za jedną z najciekawszych, gdyż prowokuje ona do ważnych dyskusji, zadrażnia. Mówi się, że jest to dobra sztuka… O ile zgadzam się z pierwszą oceną, to na drugą przystać nie mogę. Sztuka Rycharskiego nie jest dobra.
Prace Rycharskiego nie wzbudzają gorących protestów, co jednak nie oznacza, że przez chrześcijan, którzy rozumieją swoją wiarę, nie są odbierane jako akt przemocy symbolicznej – przemocy dokonanej za sprawą symbolu.
Używam kategorii „dobra” bardzo poważnie, m.in. dlatego, że poniekąd wywołał ją sam artysta. Rycharski twierdzi: „Bóg umarł, zniknął i nie pojawia się już w cudowny sposób, aby interweniować w nasze losy. Stał się dla nas nieosiągalny. Spotkać możemy go już tylko w drugim człowieku (…). Sednem jest drugi człowiek”. Zostawiając na razie wątek nieobecnego, milczącego Boga, zauważmy, że artysta w centrum stawia człowieka, co bardzo mnie cieszy, gdyż we współczesnej praktyce artystycznej, która niejednokrotnie przekracza granice etyczne, nie jest to wcale oczywiste. Zakładam więc, że ważne jest dla Rycharskiego przykazanie miłości bliźniego, które oznacza troskę o jego dobro – „Wszystko, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie” (Mt 7,12). Kto kieruje się tą zasadą, nie będzie upokarzał drugiego człowieka, nie będzie naruszał jego godności. A przecież z jej naruszeniem mamy do czynienia w przypadku obrażania uczuć religijnych. Nie twierdzę, że Rycharski swoimi pracami z premedytacją rani wiernych, podejrzewam raczej, że cel, który obrał – domaganie się zaakceptowania przez chrześcijan stylu życia osób LGBT+ – automatycznie uświęcił środki. Możemy więc mówić o zamiarze ewentualnym.
Trzeba jednak przyznać, że Strachy są o wiele subtelniejsze w wyrazie niż kilka innych współczesnych prac, w których artyści użyli krzyża. Mają też bardzo ważne dla pewnej grupy społecznej przesłanie, a zatem nie są tylko niesmacznym żartem. Także pozostałe dwie realizacje Rycharskiego, w których artysta użył formy krzyża (Łóżko i Krzyż), dalekie są od ordynarności. Nie wzbudzają więc gorących protestów, co jednak nie oznacza, że przez chrześcijan, którzy rozumieją swoją wiarę, nie są odbierane jako akt przemocy symbolicznej – przemocy dokonanej za sprawą symbolu.
Termin sýmbolon (gr. σύμβολον) oznaczał w starożytnej Grecji rozłamany na pół podczas zawierania umowy przedmiot (np. małą glinianą tabliczkę), którego połówki pozwalały ich właścicielom rozpoznać wspólny interes, czyli umożliwiały porozumienie. Sprawdźmy zatem, czy krzyż dla Daniela Rycharskiego i dla mnie jako osoby wierzącej jest prawdziwym symbolem. Innymi słowy, czy nasze rozumienie krzyża łączy nas, czy dzieli?
Sztuka nieprawdziwa
Myślę, że sztuka Rycharskiego jest autentyczna – nie zarzucam artyście intencji wzbudzenia sensacji. A jednak uważam, że jego twórczość nie jest prawdziwa, ponieważ nie mówi prawdy przynajmniej na dwóch poziomach. Po pierwsze, nie jest prawdziwą główna teza Strachów, jakoby Kościół katolicki uciskał, prześladował czy wykluczał osoby LGBT+. Osoby homoseksualne są tak samo jak osoby heteroseksualne pozostające w stanie wolnym zaproszone przez Kościół do życia w czystości, co jest zasadniczo spójne z przesłaniem Nowego Testamentu. Jest to ten poziom nieprawdy, z którym – jak się domyślam – można dyskutować, wskazując na przypadki pobić osób LGBT+ czy też brak ich akceptacji ze strony otoczenia, które skutkowało w wielu wypadkach próbami samobójczymi czy nawet samobójstwami. Nie wiadomo jednak, jaka jest skala takich wydarzeń, kto dokładnie bierze w nich udział oraz kto je inspiruje (np. czy są to hierarchowie, praktykujący wierni, czy tzw. kulturowi katolicy, którzy tak naprawdę nie żyją zgodnie z nauką Kościoła). I tutaj można odnotować słabość warszawskiej wystawy Strachy. Artysta przygotowywał się do niej dwa lata, a zatem było bardzo dużo czasu, by angażując tak poważną instytucję, jaką jest Muzeum Sztuki Nowoczesnej, wzbogacić ekspozycję o konkret badań socjologicznych, porządkujących wiedzę na temat jakości życia osób nieheteronormatywnych w naszym społeczeństwie. Gdyby normą na wystawach sztuki współczesnej nie były np. plansze z bardzo długimi objaśnieniami kontekstów i historii bohaterów, którzy zainspirowali daną pracę, być może nie zauważyłabym tego zastanawiającego braku.
Zauważmy, że w rozumieniu Rycharskiego krzyż – który dla chrześcijan jest przede wszystkim symbolem chwały Chrystusa, Jego zwycięstwa nad śmiercią, symbolem zbawienia, dowodem Jego miłości – został zredukowany oraz zinstrumentalizowany. Został niejako uzdatniony do walki o „interes” danej grupy społecznej.
Z powyższymi uwagami można na pewno dyskutować, natomiast drugi poziom nieprawdy Strachów Rycharskiego jest – by tak rzec – obiektywny. Artysta traktuje krzyż jako narzędzie opresji, narzędzie zbrodni, symbol ucisku osób LGBT+. Zauważmy, że w rozumieniu Rycharskiego krzyż – który dla chrześcijan jest przede wszystkim symbolem chwały Chrystusa, Jego zwycięstwa nad śmiercią, znakiem zbawienia, dowodem Jego miłości – został zredukowany oraz zinstrumentalizowany. Został niejako uzdatniony do walki o „interes” danej grupy społecznej. Czy artysta ma do tego prawo? Jan Hartman pisze w obronie Rycharskiego: „Krzyż jest jednym z wielu symboli kultury, znacznie starszym od chrześcijaństwa i w żaden sposób niezastrzeżonym”[4]. A przecież jasne jest, że akurat ten artysta, używając formy krzyża, nie nawiązuje do jakichś przedchrześcijańskich wierzeń. U Rycharskiego zdecydowanie chodzi o krzyż chrześcijański, lecz zreinterpretowany według prywatnych założeń artysty. Brzmią one następująco: „Wysyłając Boga na krzyż, pozbyliśmy się go, usunęliśmy z naszego świata. Bóg umarł, zniknął i nie pojawia się już w cudowny sposób, aby interweniować w nasze losy. Stał się dla nas nieosiągalny. Spotkać możemy go już tylko w drugim człowieku. Nie chcę, aby istotą chrześcijaństwa było zapewnienie sobie miejsca w niebie czy rozwój duchowy. Sednem jest drugi człowiek”. Te niezwykle przejmujące słowa, które przytaczam tu ponownie, z chrześcijańskiego punktu widzenia są raczej aktem niewiary. Bóg, którego ja znam, jest Bogiem, który wchodzi z człowiekiem w relację, prostuje jego ścieżki i usuwa lęki.
W kontekście tego aktu niewiary właściwie nie wiadomo, co ma na myśli Rycharski, kiedy twierdzi, że to osoby LGBT+ naśladują dziś Chrystusa… Wiemy natomiast do czego Chrystus wzywa: „Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. Bo cóż za korzyść dla człowieka, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci?” (Łk 9,23–25). Z kolei św. Paweł w Liście do Galatów pisał: „Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2,19–20). Apostoł pisał tak namiętnie, ponieważ wierzył, że ofiara, jaką poniósł Chrystus, dała ludziom niebiańską nadzieję, której Rycharski sam sobie odmawia. Dlatego w tym przypadku krzyż jako symbol nie może spełnić swojej funkcji – nie umożliwi nam spotkania, bo znaczy dla nas zupełnie coś innego.
Bez zbawienia
Chcąc jednak zrozumieć Rycharskiego, zastanawiałam się, skąd znam jego krzyże. Wzorem dla nich nie jest krzyż Chrystusa, Drzewo Życia, owo „Drzewo przenajszlachetniejsze”, jak śpiewamy w jednej z wielkopostnych pieśni. Warto pamiętać, że na Golgocie Chrystus nie umierał sam. Stały tam trzy narzędzia męki – jedno przeznaczone dla Zbawiciela i po jednym dla dwóch łotrów. Jak podaje Ewangelia św. Łukasza (Łk 23,35–43), jeden z nich urągał Zbawicielowi: „Czy ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas”. Na co zareagował drugi skazaniec: „Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił”. Do Chrystusa zaś zwrócił się słowami: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”. Mamy więc dwie postawy – człowieka, który „znajomość” z Jezusem próbował wykorzystać dla chwilowej poprawy własnego położenia, gdyż zależało mu wyłącznie na życiu doczesnym, oraz mężczyznę, który nie obarczając Jezusa winą za swoją sytuację, nie zgłaszając pretensji, otworzył się na łaskę i dał świadectwo swojej wiary. Reakcja umierającego Pana była natychmiastowa: „Dziś ze mną będziesz w raju”. I to jest perspektywa wiary chrześcijańskiej. Krzyż, do którego odsyłają nas Strachy w swej istocie nie jest krzyżem Chrystusa. Wszystko wskazuje na to, że należy on do jednego z łotrów – tego, który urągał Zbawicielowi.
W kościele sztuki współczesnej nie ma zbawienia, a więc próżno tam szukać skutecznego ukojenia paraliżującego lęku przed śmiercią.
* * *
Nasze indywidualne krzyże zyskują sens w momencie zwrócenia się do Chrystusa, w innym przypadku stanowią wyłącznie narzędzie boleści. Zaproponowana przeze mnie interpretacja Strachów, w której przyjmuję, że artysta użył jako „wzoru” krzyża jednego z łotrów, ratuje w moich oczach Rycharskiego przed oskarżeniami o obrazę uczuć religijnych. Ale jeśli mam rację, w wymiarze duchowym artysta może ponieść dramatyczne konsekwencje. Wolałabym, żeby mnie obrażał.
„Istotą mojego projektu jest wyprowadzenie symboli religijnych, a przede wszystkim Chrystusa, z przestrzeni publicznej” – mówi Rycharski w rozmowie z Łukaszem Murzynem, opowiadając dalej o tym, że kiedy prezentuje w galerii sztuki swoje krzyże, to tak jakby zamieniał przestrzeń muzealną w kościół. W tym kontekście można się zastanawiać, czy działania artysty nie są próbą demontażu katolickiej sfery symbolicznej w sytuacji, gdy on sam – początkowo katolik, dziś przedstawiciel „chrześcijaństwa bezreligijnego”, „świeckiego chrześcijaństwa” – będzie mógł bez przeszkód praktykować swoją (nie)wiarę w specyficznym kościele sztuki współczesnej. W tym kościele jednak nie ma zbawienia, a więc próżno tam szukać skutecznego ukojenia paraliżującego artystę lęku przed śmiercią. Nawiązując do słów Mariusza Szczygła, trzeba dodać – tak, zdecydowanie krzyż należy także do gejów i lesbijek, orientacja nie ma tu nic do rzeczy. Wiążący jest indywidualny wybór skutkujący ocalającą relacją z Chrystusem. Bądź jej brakiem.
[1] Wszystkie cytaty artysty pochodzą z rozmowy przeprowadzonej z artystą w ramach projektu Dogmat. W co wierzą artyści, www.dogmatwsztuce.blogspot.com/2019/03/daniel-rycharski.html
[2] I. Zmyślony, Wolność i resentyment. Dlaczego posłów PiS szokuje sztuka współczesna?, www.kulturaliberalna.pl/2013/11/05/zmyslony-wolnosc-resentyment-dlaczego-poslow-pis-szokuje-sztuka-wspolczesna/ [dostęp: 3.03.2019].
[3] J. Hartman, Kościół katolicki nie ma monopolu na posługiwanie się krzyżem, www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1785232,1,kosciol-katolicki-nie-ma-monopolu-na-poslugiwanie-sie-krzyzem.read [dostęp: 3.03.2019].
[4] Tamże.
Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.
Pierwodruk: Karolina Staszak, Krzyże urągania, „Arteon”, 4/2019.