Artysta dla Kościoła
Francesco Messina, „Św. Katarzyna ze Sieny”, detal, ok. 1962 r., marmur, Rzym.
Historia spotkania pewnego rzeźbiarza z pewnym zakonnikiem pokazuje, jaki powinien być punkt wyjścia owocnej relacji artysty z Kościołem.
Kościół niewątpliwie potrzebuje artystów. Potrzebę tę widać w naszych świątyniach, których estetyka niejednokrotnie burzy spokój wiernych wrażliwych na przekaz wizualny. Na szczęście potrzeba ta wybrzmiewa także w refleksji papieży. Mam oczywiście na myśli dwa klasyczne już teksty – List do artystów, który został opublikowany przez Jan Paweł II w 1999 roku, oraz książkę Duch liturgii napisaną w roku 2000 przez kard. Józefa Ratzingera. Zwłaszcza Jan Paweł II jako poeta i człowiek teatru wyraża w swoim tekście ogromne zrozumienie i uznanie dla twórczości artystycznej. Czytając jego tekst w oderwaniu od kontekstu, czyli rozumienia sztuki, jakie bliskie było papieżowi, i odnosząc jego słowa do sztuki współczesnej, można nawet pomyśleć, że niektóre fragmenty Listu… są dość ryzykowne. Już sam początek taki się wydaje: „Nikt nie potrafi zrozumieć lepiej niż wy, artyści, genialni twórcy piękna, czym był ów pathos, z jakim Bóg u świtu stworzenia przyglądał się dziełu swoich rąk” (List… 1).
Każdy człowiek powołany jest do tego, by ze swojego życia uczynić arcydzieło, w przypadku zaś twórców to podstawowe zadanie ma szczególne znaczenie, gdyż sprawność moralna i artystyczna „wzajemnie bardzo głęboko się warunkują”.
Należy jednak zauważyć, że Jan Paweł II, tak bardzo dowartościowując artystów, stawia przed nimi niezwykle poważne zadania – służba pięknu, dobru wspólnemu oraz prawdzie Ewangelii. Najpierw jednak papież zaznacza, że tak naprawdę każdy człowiek powołany jest do tego, by ze swojego życia uczynić arcydzieło, w przypadku zaś twórców to podstawowe zadanie ma szczególne znaczenie, gdyż sprawność moralna i artystyczna „wzajemnie bardzo głęboko się warunkują”. Jan Paweł II zauważa, że każdy twórca „nie tylko powołuje do życia dzieło, ale poprzez to dzieło jakoś także objawia swoją osobowość. Odnajduje w sztuce nowy wymiar i niezwykły środek wyrażania swojego rozwoju duchowego” (List… 2). A zatem artysta z racji powołania jest tym bardziej zobowiązany do świadomego, Bożego kształtowania swojej osobowości.
Być może w historii sztuki XX wieku nie znajdziemy wiele przykładów na to, jak twórczość uznanego artysty stała się już nie tylko ekspresją jego uczuć czy popisem umiejętności, lecz właśnie świadectwem „rozwoju duchowego”. Ale jest jedna taka historia, którą lubię szczególnie.
W 1949 roku włoski rzeźbiarz Francesco Messina był już artystą o międzynarodowej sławie, jednym z najbardziej znaczących w Europie twórców monumentalnych rzeźb. Wychował się w biednej sycylijskiej rodzinie, która nie należała do pobożnych. Uważał się za człowieka niewierzącego, kiedy wiosną owego roku trafił do Genui, gdzie była organizowana wystawa jego prac. Pewnego dnia grupa jego przyjaciół, związana również z Ojcem Pio, zaprosiła Messinę na kolację. Opowiedzieli artyście o niezwykłym zakonniku, pokazali nawet jakieś publikacje. Uwagę rzeźbiarza przykuło spojrzenie kapucyna na jednej z fotografii. Potem w hotelowym pokoju przez całą noc nie mógł zasnąć, ponieważ myślał o tym spojrzeniu. A kiedy wreszcie usnął, zbudził go dźwięk telefonu. O piątej nad ranem usłyszał w słuchawce głos swojego przyjaciela z dzieciństwa, który opowiedział mu o tym, jak stojąc przed jedną z rzeźb Messiny na wystawie poczuł zapach Ojca Pio. Zszokowany artysta postanowił odwiedzić kapucyna, jednak obowiązki zatrzymały go w Mediolanie. Ale myśl o nim nie dawał mu spokoju.
„Narodziłem się 11 kwietnia 1949 roku” – powiedział po latach artysta, wspominając dzień przystąpienia do spowiedzi.
Niedługo potem pojechał wraz z przyjacielem do klasztoru w San Giovanni Rotondo, gdzie mieszkał kapucyn. Bracia zasugerowali, by goście poszli do kościoła przygotować się do spowiedzi. Messina miał pewne wątpliwości, by przystąpić do sakramentu. Wtedy Ojciec Pio powiedział do niego: „Ty niczego nie mów, tylko odpowiadaj”. Wziął go do konfesjonału i zaczął wymieniać grzechy Messiny, które w imieniu Chrystusa odpuścił artyście. Od tego momentu życie artysty zmieniło się całkowicie. „Narodziłem się 11 kwietnia 1949 roku” – powiedział po latach, wspominając dzień przystąpienia do spowiedzi.
Nowe narodzenie człowieka do życia Bożego dokonuje się już podczas chrztu świętego, ale sakrament pokuty i pojednania jest podobnym doświadczeniem. W Kościele katolickim znamy dwa rodzaje nawrócenia, co wyraził św. Ambroży słowami: „Kościół ma wodę i łzy: wodę chrztu i łzy pokuty”. Właśnie dzięki temu spotkaniu rzeźbiarza z Ojcem Pio w konfesjonale możemy oglądać w Rzymie pomnik świętej Katarzyny Sieneńskiej i słynną Drogę Krzyżową w San Giovanni Rotondo.
Kardynał Ratzinger rozdział o twórczości plastycznej w Duchu liturgii kończy słowami: „Dokonująca się w wierze odnowa sztuki nie może nastąpić ani dzięki pieniądzom, ani przez powołanie jakiejś komisji. Sztuka taka [sztuka sakralna – przyp. WS.] zakłada przede wszystkim dar nowego spojrzenia. Warto zatem dołożyć wszelkich wysiłków, aby ponownie dotrzeć do wiary widzącej. Tam, gdzie ona zaistnieje, tam i sztuka znajdzie swój właściwy wyraz”[1]. Jestem przekonany, że pierwszym krokiem na tej drodze musi być po prostu spowiedź artysty.
Kościół niewątpliwie potrzebuje artystów. Jednak przede wszystkim artyści potrzebują Kościoła – jego sakramentów, jego nauki, w tym nauki moralnej. Z przytoczonej historii płynie jeszcze jeden wniosek. Artyści, jak i cała wspólnota wiernych, potrzebują nie elokwentnych, błyskotliwych, wyrozumiałych duszpasterzy, lecz przede wszystkim duszpasterzy świętych.
[1] J. Ratzinger, Duch liturgii, Poznań 2002, s. 122.
Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.