Pokusa sukcesu

Zdjęcie: Dulcey Lima / Unsplash

5 września 2022

W cichości ludzkich serc rozwija się Królestwo Boże. Czy można przyspieszyć jego rozwój? Czy można zmierzyć jego obecny stan? Wydaje się, że kiedy dążymy do mierzalnego sukcesu, zwyczajnie ulegamy pokusie wielkich liczb. Tracimy wtedy Bożą perspektywę.  

 

Chyba każdego duszpasterza cieszy wysoka liczba uczestników inicjatyw, które organizuje. Przyznam jednak, że sam nie przywiązuję do tego wagi. Kilkanaście lat spędzonych na misji w Rosji i Ukrainie uodporniło mnie na urok wielkich liczb – w środowisku prawosławnym katolicki ksiądz na jest w stanie odnosić spektakularnych „sukcesów”. Zrozumiałem też, że wielkie liczby nie stanowią o jakości duszpasterstwa i że prawdziwym sukcesem kapłana jest dosłownie każda pojedyncza dusza, która szczerze pragnie zbliżyć się do Boga. A do szczerego otwierania się na łaskę potrzeba jednak intymności, nie marketingu.

Pandemia wiele zmieniła, lecz wydaje się, że wcale nie zmieniła tego, jak bardzo ulegamy pozorom własnej skuteczności, kiedy pochylamy się nad pomyślnymi statystykami.

W Polsce w ostatnich latach mamy coraz więcej masowych wydarzeń religijnych. Nie tylko tych, które odbywają się w świecie realnym, lecz także – co było istotne w dobie pandemii – wirtualnym. W masowych wydarzeniach zapewne jest ogromny potencjał dobra, mając jednak pewne doświadczenie jako duszpasterz jednej z takich inicjatyw, dostrzegam, jak wiele osób ulega „pokusie wielkich liczb”. Pandemia wiele zmieniła, lecz wydaje się, że wcale nie zmieniła tego, jak bardzo ulegamy pozorom własnej skuteczności, kiedy pochylamy się nad pomyślnymi statystykami.

Siłą rzeczy podczas przygotowań wydarzeń kierowanych do szerokiej publiczności, organizatorzy zadają sobie pytanie, jak przyciągnąć ludzi. Zbierają się więc rozmaite grupy robocze opracowujące program takich wydarzeń, odbywają się narady mające ustalić, który popularny kaznodzieja przyciągnie więcej wiernych, które nawrócone gwiazdy warto zaprosić, by wydarzenie zyskało na atrakcyjności w oczach młodych odbiorców, jakich metod promocyjnych użyć, by skuteczniej dotrzeć z ofertą do ludzi… Tymczasem Vittorio Messori zwrócił kiedyś uwagę, że „głoszeniu Dobrej Nowiny nie towarzyszyły – ani go nie poprzedzały – badania socjologiczne, antropologiczne czy inne naukowe kwerendy lub «specjalistyczne» analizy. I nie dlatego, że nie było wówczas takiego zwyczaju, lecz dlatego, że szerzenie Ewangelii nie podlega prawom, którym muszą się podporządkować «badania rynkowe» i «sondaże opinii publicznej»”.

A potem następuje ocena danego wydarzenia – zawsze przez pryzmat liczb. Choć w przypadku inicjatyw ewangelizacyjnych socjologia powinna ustąpić miejsca teologii, to jednak o powodzeniu danego wydarzenia w opinii wielu świadczą właśnie liczby. Tak samo o owocach danego ewangelizatora świadczy podobno liczba podążających za nim odbiorców. Tak jakbyśmy zupełnie nie rozumieli, że masa to samonapędzająca się maszyna, która niekiedy mknie w przepaść, zabierając ze sobą wszystkie swoje trybiki. Ludzie spragnieni są wrażeń i wzruszeń, jednak Ewangelia nie ma im ich dostarczać. Przeciwnie, ma oczyszczać. Życie duchowe to dużo więcej niż emocje generujące liczby.

Jezus nie zabiega o to, by uczniów było wielu, ponieważ zależy Mu na wszystkich – indywidualnie.

André Frossard, znany francuski dziennikarz i konwertyta, w jednym z wywiadów stwierdził, że „chrześcijański Bóg potrafi liczyć tylko do jednego: nie interesuje się masami, nie chodzi na kongresy. Interesuje się tylko poszczególnymi, konkretnymi osobami. Pracuje za kulisami, w ciszy, sam na sam”. Rzeczywiście czytając Ewangelie, możemy odnieść takie właśnie wrażenie. Chociaż Jezusowi towarzyszyły tłumy i Jego przepowiadanie było skierowane również do nich, nawrócenie dokonywało się w osobistym spotkaniu z Nauczycielem. Czy będą to apostołowie, Nikodem, Samarytanka, Maria Magdalena czy Paweł – zawsze mamy do czynienia z doświadczeniem osobistego spotkania. To prawda, że Jezus znajdował ludzi w tłumie – On ich z tego tłumu wyciągał. Za Jezusem chodziły tłumy, lecz On przecież o nie nie zabiegał. Czy apostołowie stanowili radę programową, której głównym zadaniem było planowanie Jego promocji? Jezus nie dążył do zgromadzenia jak największej liczby odbiorców, lecz do nawrócenia konkretnego serca. Interesował Go konkretny człowiek. Jednak każda Jego wypowiedź skierowana do pojedynczego człowieka dotyczyła nas wszystkich i każda wypowiedź skierowana do wszystkich była apelem do każdego z nas. Kiedy Jezus mówił: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy” – miał na myśli nie wielu, lecz każdego. A gdy pytał Piotra: „Czy miłujesz Mnie?”, w tym pytaniu wszyscy się odnajdujemy. Jezus nie zabiega o to, by uczniów było wielu, ponieważ zależy Mu na wszystkich – indywidualnie.

Wspomniany już André Frossard – który przez wiele lat komentował na łamach „Le Figaro” wydarzenia we współczesnym świecie – zauważył, że istnieją jakby dwa nurty historii. Jednym jest „historia, którą wszyscy widzimy, historia krwi, zamieszania, wściekłości”. Jednak obok niej istnieje inna historia – „ukryta, niewidzialna, z którą tylko co pewien czas zdarza się nam spotkać: historia miłosierdzia, miłości Boga do człowieka i miłości człowieka do Boga i do braci”. Ten wymiar historii jest tak naprawdę najbardziej interesujący i wymyka się on wszelkim sondażom opinii publicznej i podsumowaniom danych statystycznych. O tym aspekcie historii mówił w 2000 roku kard. Joseph Ratzinger do katechetów i nauczycieli religii, poruszając zagadnienie nowej ewangelizacji. Ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary, pozytywnie oceniając nowy powiew Ducha Świętego obecny w ruchach religijnych, zwrócił uwagę na „pokusę wyścigu do wielkich liczb”. Niecierpliwość i dążenie do szybkiego sukcesu mierzonego liczbami „nie jest metodą Bożą” – mówił wtedy. Odwoływał się do przypowieści o ziarnku gorczycy. Królestwo Boże rozpoczyna się od tego znaku. Jezus często mówił nie tylko o ziarnku gorczycy, ale Królestwo porównywał do zaczynu (Mt 13,33), do skarbu ukrytego w roli (Mt 13, 44), do drogocennej perły (Mt 13, 46). Zawsze na początku jest coś małego i pojedynczego.

Ewangelizacja nie powinna być próbą przyciągnięcia wielkich mas. Powinna być raczej skierowana do pojedynczego człowieka. „Wielkie sprawy zawsze zaczynają się od małego ziarenka, a masowe ruchy są zawsze nietrwałe” – zauważył późniejszy papież. Być może są nietrwałe dlatego, że wbijają ludzi w pychę i że po pewnym czasie sama marka danego wydarzenia staje się już jakby bożkiem… W każdym razie duchowo wielkie sprawy mają skromne początki, a ich rozwój następuje przede wszystkim w ludzkich sercach.

 


Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.