Cnoty eucharystyczne

Zdjęcie: Thays Orrico / Unsplash

15 marca 2023

Modlitwa adoracyjna, jak każda inna forma pobożności, może być pozorna, a więc w dłuższej perspektywie bezowocna. Czas spędzony w kaplicy przynosi nam jakieś ukojenie, pocieszenie czy inspiracje, ale ich źródłem nie zawsze jest Bóg. Niewiele da człowiekowi patrzenie na eucharystyczne Oblicze, jeśli tak naprawdę jest zapatrzony w siebie. Trzeba przebudzić wzrok i zobaczyć z Kim przebywamy. A potem postawić serce w stan gotowości do przemiany – aby nie było głupie i pyszne, lecz rozumne i realnie oddane Bogu.

 

Pewnemu mnichowi benedyktyńskiemu Pan Jezus podyktował następujące słowa na temat adoracji: „Ta mała droga […] wprowadza dusze na ścieżkę Moich eucharystycznych cnót, które dostrzegasz, wpatrując się w Moje Eucharystyczne Oblicze: ukrycie, maleńkość, cierpliwość, cichość, ubóstwo, stałość, a także promieniująca miłość, która przynosi radość serca tym, którzy wchodzą w zasięg jej oddziaływania”[1]. Myślę, że owe cnoty doskonale nadają się do tego, by w oparciu o nie zrobić rzetelny rachunek sumienia. Ich przyjęcie jest nieodzowne, aby we współczesnym, narcystycznym świecie uchować mądre serce, a ostatecznie upodobnić się do Jezusa.

Ukrycie

Jakiś czas temu mój niepokój wzbudziła pewna teza psychologiczna promowana w Kościele, która brzmi: człowiek może poznać siebie tylko w relacjach. Nie wydaje mi się, by była ona prawdziwa. Oczywiście potrzebujemy relacji, ale przecież niezwykle ważne są także momenty odosobnienia. Można by powiedzieć: Pokaż mi, jak spędzasz czas, kiedy nikt Cię nie widzi, a powiem Ci, kim jesteś. W relacjach człowiek często udaje kogoś lepszego. Często ucieka w nie, ponieważ nie potrafi wytrzymać „w ukryciu” sam ze sobą, a więc – prawdy o sobie. Dziś, kiedy dysponujemy narzędziami, które bardzo ułatwiają nam zabieganie o uwagę po to, by otrzymywać choćby pozory akceptacji czy nawet prawdziwe wyrazy uwielbienia, tendencja do życia na pokaz jest dla rozwoju duchowego dużym zagrożeniem. Dlatego podczas adoracji warto przyjrzeć się sobie właśnie pod tym kątem. Czy nie żyję dla poklasku? Czy nie przekraczam tej płynnej granicy pomiędzy dawaniem świadectwa a kierowaniem uwagi na siebie? Czy nie wchodzę w logikę tego świata, na bieżąco donosząc wszystkim wokół o swoich pobożnych doświadczeniach? Czy nie za bardzo cieszą mnie okazje do opowiadania o sobie? Czy sytuacje, w których ludzie biorą mnie za kogoś wyjątkowego (dobrego, pobożnego, mądrego), raczej mnie onieśmielają i peszą, czy dodają mi skrzydeł do jeszcze skuteczniejszej autopromocji? 

Dziś, kiedy dysponujemy narzędziami, które bardzo ułatwiają nam zabieganie o uwagę po to, by otrzymywać choćby pozory akceptacji czy nawet prawdziwe wyrazy uwielbienia, tendencja do życia na pokaz jest dla rozwoju duchowego dużym zagrożeniem.

Maleńkość

W rozmowie z mnichem benedyktyńskim zaraz po cnocie ukrycia Pan Jezus wymienia maleńkość. Maleńkość jest świadomością własnej znikomości. Człowiek, który rzeczywiście jest oddany Bogu, nigdy nie powie, że służba, którą pełni, przynosi wielkie owoce, gdyż, po pierwsze, wie, że owoce służby nie podlegają statystykom, po drugie – zdaje sobie sprawę z faktu, iż tylko Bóg daje wzrost. A daje go czasami jako dopust – ze względu na ludzi, którzy mają z nami kontakt, a nie ze względu na naszą wspaniałość. Warto pamiętać o przestrodze zawartej w historii Dawida, który poniósł ogromne konsekwencje swojego błędu. Jednym z większych jego grzechów było policzenie Izraelitów, czyli zapatrzenie się w statystyki świadczące rzekomo o jego wielkości (2 Sm 24,10).

Cierpliwość

Trzecia cnota – cierpliwości – dotyczy naszej postawy wobec krytyki, nieprzyjemności czy nawet upokorzeń. Cierpliwość zakłada to, że nie będziemy dochodzić swego za wszelką cenę, choć oczywiście cnota ta nie wyklucza szukania porozumienia w prawdzie (często dla kogoś nieprzyjemnej). Cnota cierpliwości sprawia, że we własnej sprawie nie okażemy się roszczeniowi; że będziemy umieli schować dumę do kieszeni. Natomiast reagować będziemy stanowczo tylko w sprawach większej wagi niż nasz honor czy dobre imię. Czy jesteśmy na to gotowi?

Cichość

Następna jest cichość, czyli milczenie. Cnota ta związana jest z ukryciem, ale wskazuje na inny aspekt. „Kto milknie, niech nie ogłasza z fanfarami, że zamilknie. Zamilknąć trzeba w świecie bezszelestnie” – pisał świecki autor Sándor Márai. Kiedy myślę o tej cnocie, przypominają mi się te wszystkie ogłoszenia, które zamieszczają niektórzy katolicy w mediach społecznościowych: „Od dziś jestem na rekolekcjach w milczeniu…”, „Wchodzę w ciszę…”, by po tak wykreowanym okresie „pustyni” wrócić ze zdwojoną siłą, nierzadko opowiadając, jak było… Czy o to chodzi w cichości? Cichość to cichość – nie powinniśmy się obawiać, że nie wybrzmi wystarczająco głośno dla naszego otoczenia. To w niej wybrzmieć ma dla nas Słowo. Ale nie zrobi tego, jeśli będziemy na nie czekać nie po to, by je przyjąć, lecz by zaraz o Nim opowiedzieć.

Co by się stało z moim życiem, gdyby świat, jaki znamy – świat w dużej mierze wirtualny – nagle zniknął? Czy gromadzę skarby w niebie, czy tylko kapitał w wirtualnej chmurze? 

Ubóstwo

Piątą cnotą jest ubóstwo. Ciekawe, że możemy nie posiadać żadnego dobytku, a i tak koncentrować się na zysku. Pamiętajmy, że nie tylko rzeczy materialne, takie jak dom, samochód czy pewna suma odłożona na lokacie, są kapitałem. Kapitałem bywają także znajomości, kontakty, rozpoznawalność. Warto zadać sobie pytanie: co by się stało z moim życiem, gdyby świat, jaki znamy – świat w dużej mierze wirtualny – nagle zniknął? Czy gromadzę skarby w niebie, czy tylko kapitał w wirtualnej chmurze? 

Stałość

Cnota stałości to rozumne postanowienie, że takie czy inne okoliczności życiowe nie staną się dla nas pretekstem do odłączenia się od Chrystusa obecnego w sakramentach. Żadna sytuacja w Kościele, żadne doświadczenia w takiej czy innej wspólnocie lub parafii nie spowodują, że obrazimy się na Pana Boga. Nie doprowadzą do tego także nasze wewnętrzne trudności, jakieś oschłości, walki duchowe, kryzysy… Kurs na Chrystusa musi być stały – co nie oznacza, że ominą nas burze i że nigdy nie zaczniemy tonąć, kiedy np. wyrwawszy się przed szereg, zapragniemy chodzić po wodzie. A zatem czy jestem pewien, że moje bycie przy Panu Jezusie nie jest warunkowane powodzeniem?

Miłość dająca radość

I ostatnia cnota – miłość dająca radość. Ale czym jest miłość? I co to znaczy, że daje ona radość? Okazywanie sobie miłości nie sprowadza się do tego, że jesteśmy dla siebie mili. A radość nie oznacza, że pomiędzy chrześcijanami zawsze jest wesoło. Zarówno miłość, jak i radość są owocami Ducha Świętego, a zatem czymś, co wynika z całokształtu naszego życia duchowego. Jednak kiedy mówimy o miłości i radości jako o cnotach eucharystycznych, warto wówczas zwrócić wzrok bezpośrednio na Jezusa. W jaki sposób On kocha? W jaki sposób niesie radość ludziom, z którymi przebywa? Kiedy czytam ewangelie, zawsze uderza mnie fakt, że nie znajdujemy w nich opisów mówiących o tym, że Jezus serdecznie i szeroko uśmiechał się do tłumów, ani też o tym, że przytulał każdego, kto do Niego przyszedł. W kochaniu Jezusa jest powaga, a powaga oznacza podmiotowe traktowanie potrzebujących – nie natomiast granie na ich emocjonalnych deficytach. Jezus był wcieloną Miłością, bo był wcieloną Prawdą. Ludzie nie dostawali od Niego „emocjonalnego wsparcia”, lecz prawdę. Dzięki Jezusowi odkrywali, kim są, przestawali udawać – i dlatego otwierała się przed nimi perspektywa rzeczywistego nawrócenia. I to przynosi radość. Powinniśmy kochać ludzi tak, by ta nasza miłość ich usamodzielniała do relacji z Bogiem, a nie uzależniała od naszych miłych gestów. Czy staram się kochać ludzi mądrze, czy gram na ich emocjach lub wykorzystuję ich słabości, by poczuć się „miłosiernym”?

* * *

Modlitwa przed Najświętszym Sakramentem powinna prowadzić nas do przemiany serca, czyli przemiany naszej postawy wobec Boga, siebie samych i świata. Powinna nas upodabniać do Chrystusa.

 


[1] Mnich benedyktyński, In Sinu Jesu. Kiedy Serce mówi do serca, Poznań 2020, s. 271.


Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.