Maryjni dominikanie
Leandro Bassano, „Święty Jacek spacerujący po Dnieprze”, fragment, 1610, olej na płótnie, bazylika Santi Giovanni e Paolo, Wenecja, domena publiczna.
W niektórych katolickich środowiskach panuje opinia, że nie potrzebujemy uciekać się do Maryi, ponieważ możemy zwracać się bezpośrednio do Chrystusa. Teza ta przeciwstawia Matkę Synowi, co jest zasadniczo niezgodne z katolicką wiarą. Legendy związane z trzema postaciami dominikanów – bł. Reginaldem, św. Jackiem oraz samym św. Dominikiem – uświadamiają, zwłaszcza rodzinie dominikańskiej, jak bardzo błędne jest ignorowanie roli Matki Boga.
Z czasów mojego nowicjatu pamiętam, jak wszyscy młodzi bracia na początku każdego dnia powierzali się wstawiennictwu Matki Bożej. Klękali przed wizerunkiem Opiekunki Naszego Zakonu, odmawiali modlitwę Pod Twoją obronę i dopiero potem szli do chóru, by uczestniczyć w liturgii godzin. Nie wiem, czy tradycja ta jest kontynuowana. Niestety odnoszę wrażenie, że z dominikańskiej duchowości znika pobożność maryjna. Na pewno nie jesteśmy znani z rozwijania kultu Matki Bożej, wydaje się, że ma on znaczenie już tylko dla niewielu dominikanów. Jeśli spytalibyśmy wiernych, który z zakonów jest szczególnie oddany Maryi, to zapewne usłyszelibyśmy odpowiedź, że są to paulini z racji opieki nad Jasną Górą czy też franciszkanie jako duchowi synowie św. Maksymiliana Marii Kolbego, może marianie albo oblaci Maryi Niepokalanej, ale wątpię, żeby ktoś wspomniał o dominikanach. Jesteśmy kojarzeni z bardzo różnorodną działalnością, ale tylko w nikłym stopniu z Maryją. Jeśli sięgniemy jednak do świadectw mówiących o początkach naszego zakonu, to zobaczymy, że ten związek z Matką naszego Pana dla pierwszych braci był czymś nie tylko oczywistym, ale również życiodajnym dla ich kaznodziejskiej posługi.
Czystość
Jedną z postaci, która jeszcze w czasach św. Dominika pojawiała się jak kometa na firmamencie zakonu, był bł. Reginald z Orleanu. Zanim odkrył swoje powołanie zakonnika, kształcił się na Uniwersytecie Paryskim, gdzie w 1206 roku uzyskał tytuł doktora. Krótko potem został dziekanem kapituły katedralnej w Orleanie. Był osobowością uznaną w ówczesnym świecie nauki. Jego biograf pisząc o nim czterdzieści lat po jego śmierci, nie kryje fascynacji faktem, że człowiek takiej miary wstąpił do zakonu. Ale to, co najważniejsze w jego historii związane jest nie z jego intelektem, lecz z oddaniem się w ręce Matki Bożej.
Krótko przed decyzją o wstąpieniu do Zakonu Kaznodziejskiego Reginald zapadł na ciężką chorobę. Kiedy wydawało się, że już zbliża się do niego śmierć, ukazała mu się Matka Boża w towarzystwie dwóch młodych kobiet. Chory usłyszał, jak Maryja zachęca go, by prosił Ją o cokolwiek, a da mu to. Kiedy chwilę zastanawiał się, o co Ją poprosić, jedna z panien podpowiedziała mu, żeby prosił tylko o to, co Maryja raczy mu udzielić, i żeby cały poddał się Jej woli. Reginald postanowił pójść za słuszną radą. W tym momencie w legendzie następuje opis daru, który otrzymał z rąk Maryi. „Wówczas Ona, wyciągnąwszy dziewiczą rękę, namaściła zbawiennym olejem, jaki z sobą przyniosła, oczy chorego, uszy i nozdrza, również usta i ręce, nerki i nogi, dodając przy poszczególnych namaszczeniach własne formuły słowne. Znam tylko te słowa, które wypowiedziała przy namaszczeniu nerek i nóg. Otóż przy nerkach powiedziała: «Niech pasek czystości zwiąże nerki twoje». Przy nogach zaś: «Namaszczam nogi twoje, aby ochoczo chodziły z Ewangelią pokoju». Wówczas ukazała mu habit Zakonu Głosicieli. «Oto habit twojego zakonu». Wreszcie, pozostawiając chorego w szczęściu, zakryła przed jego oczyma cielesną postać owego widzenia”[1].
Maryja nie tylko uzdrowiła Reginalda z choroby, ale równocześnie uzdolniła go do posługi, którą miał pełnić. Namaszczenie stóp przyszłego kaznodziei ma oczywistą wymowę, jest to ewidentne nawiązanie do wersetu z księgi proroka Izajasza: „O jak są pełne wdzięku na górach nogi zwiastuna radosnej nowiny, który ogłasza pokój” (Iz 52, 7). Zauważmy, że Maryja w opisanej scenie również odwołuje się do Ewangelii pokoju („Namaszczam nogi twoje, aby ochoczo chodziły z Ewangelią pokoju”). Zaskakujące jest natomiast namaszczenie „nerek”. Takie tłumaczenie występującego tam słowa umbiculus wybrał w swoim przekładzie o. Jacek Salij. Może jednak bardziej odpowiednie byłoby tutaj słowo „lędźwie”, gdyż termin ten odnoszący się do dolnej części brzucha i okolicy bioder jest w Piśmie Świętym kojarzony z przekazywaniem potomstwa. Ale umbiculus to dosłownie pępek, a także „drążek, na który nawijano zwoje książek, pisanych na skórze, papirusie lub płótnie”. A zatem wydaje się, że w ten subtelny sposób jest mowa po prostu o męskim przyrodzeniu, na co wyraźnie wskazuje kontekst – Maryja mówi przecież o czystości. Dalej czytamy, że od momentu namaszczenia „ciało świętego męża, mistrza Reginalda, zostało uwolnione nie tylko od żaru gorączki, ale także od płomienia pożądliwości”.
Dominikanie tradycyjnie składają tylko ślub posłuszeństwa, który zawiera w sobie wszystkie inne śluby, dlatego czasami może nam umknąć ta prawda, że bez radykalnego życia w czystości, nie będziemy w stanie poprzez głoszenie przyprowadzać ludzi do Boga, nie będziemy dla nich duchowymi ojcami. Co najwyżej swoją erudycją i błyskotliwością przyciągniemy ich do siebie.
Czy Reginald przed wstąpieniem do zakonu jakoś szczególnie doświadczał pokus seksualnych? Czy może nawet trwał w grzechu? Tego nie wiemy. Wydaje się jednak, że opisane namaszczenie św. Reginalda należy rozumieć nie tylko jako dar ofiarowany temu konkretnemu mężczyźnie, lecz jako ważną dla nas wskazówkę – prawdziwa płodność kaznodziejska wypływa z czystości życia. Jest to bardzo ważne podkreślenie znaczenia ślubu czystości. Dominikanie tradycyjnie składają tylko ślub posłuszeństwa, który zawiera w sobie wszystkie inne śluby, dlatego czasami może nam umknąć ta prawda, że bez radykalnego życia w czystości, nie będziemy w stanie poprzez głoszenie przyprowadzać ludzi do Boga, nie będziemy dla nich duchowymi ojcami. Co najwyżej swoją erudycją i błyskotliwością przyciągniemy ich do siebie.
Dwa filary
Święty Jacek urodził się w Kamieniu na Górnym Śląsku około 1183 roku. Wywodził się ze śląskiej linii Odrowążów, możnego rodu o pochodzeniu morawsko-śląskim. Pobierał nauki w krakowskiej szkole katedralnej pod okiem św. Wincentego Kadłubka. Po ukończeniu szkoły otrzymał święcenia i został kanonikiem katedry krakowskiej. Przypuszczalnie w 1217 roku wstąpił na uniwersytet w Bolonii, a trzy lata później w Rzymie przystąpił do nowo powstałego Zakonu Kaznodziejów. Można powiedzieć, że jego życiorys zbliża go do bł. Reginalda – zapewne także w jego przypadku ludzie dziwili się, że ktoś taki jak on porzuca (kościelną) karierę i zostaje ubogim bratem kaznodzieją. Ważniejsze jest jednak, że w obu świętych życiorysach ogromną rolę odgrywa Matka Boża, co w przypadku polskiego dominikanina znalazło odzwierciedlenie w jego ikonografii – ukazywany jest jako trzymający w jednej ręce monstrancję, a w drugiej figurę Maryi z Dzieciątkiem. Jakie są źródła tego przedstawienia i co ono oznacza?
Kiedy już jako kaznodzieja św. Jacka przebywał w Kijowie, miasto zostało zaatakowane przez Tatarów. Legenda opisuje to wydarzenie w następujący sposób: „Kiedy przystąpił do ołtarza, aby odprawić święte tajemnice i powierzyć się Bożej opatrzności, niespodziewanie rozległy się w mieście krzyki spowodowane nagłym nadejściem Tatarów. Bracia z klasztoru, usłyszawszy je, przybiegli przerażeni do kościoła, do świętego męża odprawiającego Boskie tajemnice, i przekrzykując się, oznajmili mu o tym. «To już po nas, błogosławiony ojcze, uciekajmy co prędzej, może jeszcze uda nam się wymknąć z rąk niewiernych Tatarów! Oni już zbrojną ręką włamują się do bramy klasztoru!». Usłyszawszy to, święty mąż wziął Najświętszy Sakrament i tak jak stał, ubrany w święte szaty, zaczął wraz z braćmi uciekać. Był już na środku kościoła, kiedy posąg Chwalebnej Dziewicy, wykonany z kamienia alabastrowego, ważący cztery albo pięć talentów, głośno za nim zawołał: «Synu Jacku, dlaczego sam uciekasz, a Mnie razem z moim Synem zostawiasz, aby Tatarzy rozbili ten posąg i go podeptali? Weź Mnie z sobą!»”[2].
W tej scenie widzimy dwa bardzo istotne elementy. Po pierwsze rozgrywa się ona podczas sprawowania Eucharystii, więc św. Jacek jest ubrany w szaty liturgiczne. Niestety tylko na nielicznych obrazach został tak przedstawiony, zazwyczaj widzimy go w białym habicie i czarnej kapie, czasem nawet bez stuły. Tymczasem tekst świadectwa jasno wskazuje, że wszystko działo się podczas sprawowania Eucharystii. A zatem św. Jacek przedstawiony jest jako strażnik Najświętszego Sakramentu. W pośpiechu, nawet nie zdejmując szat liturgicznych, decyduje się na ucieczkę, jednak nie po to, by ratować swoje życie, lecz aby uchronić największy skarb – Ciało Pańskie. Po drugie święty zabiera ze sobą także posąg Maryi, aby nie zostało on zbezczeszczony. Widzimy więc, że kult Matki Bożej powiązany jest w tej historii z kultem Eucharystii. Tak naprawdę mamy tutaj przedstawiony program dla Kościoła na czas kryzysu i zagrożenia. Święty Jacek wskazuje nam jakby dwa filary Kościoła, na których opiera się trwanie wspólnoty w czasach zamętu – są nimi Eucharystia i Niepokalana.
Najwidoczniej niebo chce nam powiedzieć, że zwłaszcza w czasach kryzysu, aby nie dać się zwyciężyć złu, powinniśmy zarówno chronić te dwie rzeczywistości, jak i mocno się ich trzymać – Eucharystii i katolickiego kultu Matki Boga.
Czytając ten opis, nie sposób nie pomyśleć o innej wielkiej wizji. 26 maja 1862 roku ks. Jan Bosko dostąpił widzenia, w którym ujrzał Kościół katolicki jako statek miotany przez wiatr i atakowany przez wrogie okręty. Na pokładzie statku dostrzegł papieża, kardynałów, biskupów, księży, zakonników i wielu innych ludzi. W pewnym momencie papież został ciężko ranny i umarł na skutek upływu krwi. Kardynałowie wybrali nowego następcę św. Piotra, który podjął próbę ocalenia statku. „Ciężko uszkodzony okręt Kościoła zdawał się być zgubiony wobec szalonej przemocy wrogów – sądzili oni, że odnieśli zwycięstwo. Lecz wtedy zobaczyłem, jak nagle z ciemności i wzburzonego morza wyłaniają się w górę dwie wspaniałe, świetlane kolumny. Nad pierwszą dojrzałem u góry unoszącą się ogromną, jaśniejącą hostię, a na szczycie kolumny zobaczyłem tablicę z napisem: Salus Credentium, to znaczy: Ratunek dla wierzących. Na drugiej, nieco mniejszej kolumnie, znajdującej się trochę dalej, dojrzałem u góry statuę Niepokalanej Matki Bożej – Maryi oraz tablicę z napisem: Auxilium Christianorum, to znaczy: Wspomożenie chrześcijan”[3]. Papież skierował statek ku owym dwóm świetlistym kolumnom, aby przytwierdzić do nich okręt Kościoła. Wtedy burza uciszyła się, ciemności ustąpiły i nastał jasny dzień.
Jestem przekonany, że należy wziąć na poważnie zbieżność pouczeń, jakie płyną z obu przytoczonych świadectw. Najwidoczniej niebo chce nam powiedzieć, że zwłaszcza w czasach kryzysu, aby nie dać się zwyciężyć złu, powinniśmy zarówno chronić te dwie rzeczywistości, jak i mocno się ich trzymać – Eucharystii i katolickiego kultu Matki Boga.
Ukrycie
Maryję nazywamy Opiekunką Naszego Zakonu. Obraz, przed którym w nowicjacie wszyscy oddawaliśmy się pod Jej opiekę, przedstawiał Matkę Bożą, która pod swoim płaszczem chowa braci kaznodziejów. Wyobrażenie to jest przez nas bardzo cenione ze względu na wizję, jakiej dostąpił św. Dominik. Pewnego dnia, kiedy się modlił, został porwany w duchu przed Boga i zobaczył Chrystusa oraz Maryję, która siedziała po Jego prawicy. „Wydawało mu się, że Pani nasza okryta była płaszczem barwy błękitnej. Błogosławiony Dominik rozejrzał się i zobaczył, że przed Bogiem stoją zbawieni ze wszystkich zakonów, ze swojego jednak zakonu nie zobaczył nikogo. Zaczął gorzko płakać i stojąc z daleka, nie odważał się przystąpić do Pana i do Jego Matki. Wtedy Pani nasza skinęła, aby do Niej podszedł. Nie odważył się jednak i przyszedł dopiero wówczas, kiedy również Pan go zawołał. Podszedł błogosławiony Dominik i upadł przed Nimi na twarz z gorzkim płaczem. Pan każe mu powstać. Gdy powstał, pyta go Pani: «Czemu tak gorzko płaczesz?». On zaś: «Płaczę, bo widzę tutaj ludzi ze wszystkich zakonów, a z mojego Zakonu nie ma tu nikogo». A Pan powiada mu: «Chcesz zobaczyć, gdzie jest twój Zakon?». Na to Dominik z drżeniem: «Tak, Panie!». Pan zaś, położywszy rękę na płaszczu Błogosławionej Dziewicy, rzekł Dominikowi: «Zakon twój powierzyłem mojej Matce!». I dodał: «Czy chcesz go zobaczyć?», Dominik zaś: «Tak, Panie!». Wówczas Błogosławiona Dziewica rozpięła swój płaszcz i rozłożyła go przed błogosławionym Dominikiem. Płaszcz był tak ogromny, że wydawał się obejmować całą niebieską ojczyznę, a pod nim zobaczył niezmierzoną liczbę braci. Wówczas błogosławiony Dominik ponownie upadł na twarz, dziękując Bogu i Błogosławionej Maryi”[4].
Czytając ten tekst, nie mamy wątpliwości, że to właśnie sam Chrystus oddał Zakon Kaznodziejski pod specjalną pieczę swojej Matki. To była Jego inicjatywa, aby ukryć nas pod Jej płaszczem. Ojciec Jacek Salij we wstępie do tej konkretnej legendy zwraca uwagę, jak starannie w niej podkreślono chrystocentryzm kultu maryjnego. Dominik nie śmie usłuchać Maryi, dopóki Jej rozkazu nie potwierdzi obecny w wizji Chrystus. W całym opisie tego wydarzenia jasno zostało ukazane, kto jest najważniejszy.
W tekstach opowiadających o pobożności pierwszych dominikanów, widzimy, jak od samego początku rozumieli oni centralną rolę Chrystusa, równocześnie będąc niezmiernie oddanymi Matce Boga. W legendach o św. Jacku czytamy, że „na wzór św. Dominika, nad wyraz był oddany Najświętszej Dziewicy Maryi”[5]. Dniem i nocą powierzał Jej wszystkie swoje sprawy. Dla autora spisującego legendy było czymś oczywistym, że zarówno założyciel Zakonu Kaznodziejskiego, jak i jego pierwsi synowie otaczali Matkę Bożą szczególną czcią. Wiele wieków później pewien tercjarz dominikański, św. Ludwik Maria Grignone de Montfort, pisał, że gdyby nabożeństwo do Najświętszej Dziewicy oddalało nas od Jezusa Chrystusa, to trzeba by je odrzucić jako złudzenie szatańskie: „Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel, prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek, musi być ostatecznym celem wszelkiej naszej pobożności, inaczej byłaby ona fałszywa i zwodnicza”[6]. Jednak to Ona prowadzi nas bezpieczną drogą do swojego Syna. „Najświętsza Maryja Dziewica jest drogą, którą posłużył się nasz Pan, by do nas przyjść; jest także drogą, którą my musimy się posługiwać, by dojść do Niego. (…) Największym pragnieniem Maryi jest to, by nas zjednoczyć z Chrystusem, swym Synem; a największe pragnienie Jej Syna: żebyśmy przychodzili do Niego przez Jego świętą Matkę”[7]. Pierwsi dominikanie, aby wyrazić tę tajemnicę, używali metafory płaszcza, pod którym jesteśmy schowani. Późniejsi autorzy mówili o ukryciu się w Jej Sercu, a nawet o ukryciu się w Jej łonie. Teologiczna treść tych sformułowań jest tożsama. Warto zastanowić się także, co owo ukrycie może oznaczać dla nas na co dzień. Czy np. jest wezwaniem do skromności, do powściągliwości, które są odwrotnością tak powszechnego dziś eksponowania siebie?
W przytoczonych legendach możemy zauważyć trzy zasadnicze aspekty pobożności maryjnej pierwszych dominikanów. Po pierwsze bliska relacja kaznodziei z Matką Bożą jest gwarancją czystość, która z kolei stanowi warunek płodności głosiciela. Po drugie pobożność maryjna jest spójna z umiłowaniem Eucharystii. I wreszcie po trzecie ukrycie się pod Jej płaszczem jest dla nas niejako warunkiem przebywania w bliskości z Chrystusem.
Warto się zastanowić, co owo ukrycie może oznaczać dla nas na co dzień. Czy np. jest wezwaniem do skromności, do powściągliwości, które są odwrotnością tak powszechnego dziś eksponowania siebie?
***
Maryja obiecała kiedyś św. Jackowi: „O cokolwiek prosić będziesz za pośrednictwem Mego imienia, przeze Mnie u Niego uzyskasz”[8]. Silna więź z Matką Bożą także współcześnie skutkuje niekiedy cudownymi Jej interwencjami. We wspomnieniach o. Rajmunda Kopereskiego możemy znaleźć historię uzdrowienia małego chłopca, jakie dokonało się za pośrednictwem br. Sadoka Smoleńskiego. W zapiskach czytamy: „Rodzice przynieśli go do zakrystii. Matka zapłakana mówiła, że w szpitalu mu nie pomogli, a doktor Zasowski kazał iść do br. Sadoka, do Panny Marii. Sadok polecił rodzicom zamówić Mszę Świętą i poszedł do siebie. Potem wrócił do zakrystii, wlał coś chłopcu do ust. Podczas śpiewanej Mszy rodzice klęczeli obok Sadoka. A po Mszy Świętej chłopiec biegał po zakrystii, rodzice zaś płakali ze szczęścia. Brat Sadok powiedział tylko: «Dałem dziecku trochę syropu i modliłem się o uzdrowienie do Matki Boskiej»”[9]. Zauważmy, że także w tej historii obecny jest chrystocentryczny porządek: Chrystus w sakramencie Eucharystii jest najważniejszy, potem wstawiennictwo Maryi, a następnie gorliwa modlitwa wierzącego człowieka.
Warto wracać do tych opowieści. Maryja jest niezwykłym wyzwaniem dla umysłu teologa, niesamowitym wsparciem każdego głosiciela, pewną podporą dla Kościoła, naszym schronieniem i pocieszeniem, kiedy otwieramy się na Jej tajemnicę.
[1] Legendy dominikańskie, tłum. i oprac. J. Salij OP, Poznań 1882, s. 46-47.
[2] Tamże, s. 78.
[3] https://pl.aleteia.org/2022/01/31/wizja-ks-jana-bosko-kosciol-bedzie-przezywal-ciezkie-chwile-ale-te-dwie-kolumny-go-uratuja/ [dostęp: 16.08.2023].
[4] Legendy dominikańskie, dz. cyt., s. 21-22.
[5] Tamże, s. 67.
[6] L. M. Grignion de Monfort, Traktat o doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, Toruń 1996, s. 49.
[7] Tamże, s. 63.
[8] Legendy dominikańskie, dz. cyt., s. 67.
[9] W. Wiśniewski, Psy Pana Boga, Poznań 2008, s. 186-187.
Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.