Adwent przy żłóbku

Zdjęcie: Greyson Joralemon / Unsplash

23 grudnia 2022

Adwent uleczył mnie z bardzo realnego strachu przed końcem świata. Adwent nauczył mnie pragnąć prawdziwego końca. A nędza żłóbka pokazuje mi, jak trwać w nieustannym adwencie.  

 

Atmosfera świątecznych przygotowań – czyli projektowany w adwencie przepych, który podczas świąt ma być radośnie konsumowany – co roku wywołuje we mnie ogromny smutek. To, co z Narodzeniem Pańskim zrobiła nasza kultura nie ma już wiele wspólnego z ich istotą. Nawet w wielu katolickich domach pogańska z ducha „magia świąt” opanowuje domowników, a także angażuje całkiem pobożne serca, by w ten szczególny czas jednak oddaliły się od ubogiego żłóbka ku rozkoszom podniebienia, uciesze z prezentów lub urokom swojskiej biesiady. Tymczasem jeśli nie zrozumiemy żłóbka, być może nigdy nie będziemy umieli pojąć krzyża. Jeśli żłóbek będzie dla nas tylko elementem scenerii odległych wydarzeń, także krzyż stanie się w końcu mało czytelnym rekwizytem. Ale żeby pojąć, czym jest żłóbek, musimy wiedzieć, na co i dlaczego czekamy. O ile naprawdę czekamy…

Żeby przyjąć Zbawiciela nie tylko należy zadbać o jakość ścieżek prowadzących do naszych serc, ale także serca te trzeba opróżnić z wszystkiego, co jest duchowo szkodliwe. A zatem z czego? Natchniony autor podpowiada: „Marność nad marnościami – wszystko marność” (Koh 1,2). Z wszystkiego.

Prostujcie ścieżki, opróżniajcie serca!

„Przygotujcie drogę Panu, dla Niego prostujcie ścieżki! (…) drogi kręte niech się staną prostymi, a wyboiste drogami gładkimi” (Łk 3,4-5). Słowa z księgi Izajasza, które powtarza Jan Chrzciciel – ów Głos wołającego na pustyni – aby naprawdę wybrzmiały, szczególnie dziś potrzebują pewnego tła. Bo żeby przyjąć Zbawiciela nie tylko należy zadbać o jakość ścieżek prowadzących do naszych serc, ale także serca te trzeba opróżnić z wszystkiego, co jest duchowo szkodliwe. A zatem z czego? Natchniony autor podpowiada: „Marność nad marnościami – wszystko marność” (Koh 1,2). Z wszystkiego. Dopiero to memento uświadamia ostateczność porządkujących gestów, do których rzeczywiście jesteśmy wezwani (nie tylko) w adwencie. Gesty nie mogę być ani rytualne i puste, ani egzaltowane i doraźne, lecz mają realnie zmieniać nasze życie. Prostujmy ścieżki! Prorok Joel powie także: „Rozdzierajcie serca wasze, a nie szaty” (Jl 2,13). Czy nie o to właśnie chodzi, by „rozdzierając serca”, ruchem tym opróżniać je z wszelkich marności?

Choć Kohelet nie kojarzy się z adwentem, to jednak – w kontekście zagłuszania treści duchowych przez wesołą kulturę przesytu – jego słowa mają szansę powstrzymać nas przed brakiem umiaru. Ale nie tylko z tego powodu rozważania Koheleta pasują do adwentu. Przede wszystkim mają one jak najbardziej eschatologiczny charakter, gdyż stanowią poruszające świadectwo oczekiwania na sąd, podczas którego dobrzy i źli ludzie otrzymają adekwatną zapłatę za swoje postępowanie: „Zarówno sprawiedliwego, jak i bezbożnego będzie sądził Bóg; na każdą bowiem sprawę i na każdy czyn jest czas wyznaczony” (Koh 3,17). Narrator starotestamentowej księgi ludzką nędzę odczuwał mocno, a Bożej sprawiedliwości pragnął ponad wszystko. Nie dlatego, że było mu na tym świecie źle. Przeciwnie, wszak na początku księgi przedstawia się jako syn Dawida, który posiadł mądrość: „A serce me doświadczyło wiele mądrości i wiedzy” (Koh 1,16b). I właśnie dlatego stawia trafne diagnozy i wyciąga na tamten czas poprawne wnioski. Świadomość marności (kroczenia w mroku) oraz oczekiwanie na Boży sąd to jednak nie wszystko, co według mnie stanowi o adwentowym rysie księgi Koheleta.

Poza realistyczną oceną wszelkich ludzkich wysiłków oraz wyrażoną nadzieją sprawiedliwego finału ludzkiej niedoli, Koheleta cechuje radość – ta najbardziej Boża radość, którą daje praca rozumiana jako udział w dziele Stworzyciela. Zobaczmy parę fragmentów:

Ważne jest to napięcie pomiędzy świadomością nędzy stworzenia a radością wynikająca z możliwości skromnego uczestniczenia w dziele Wszechmocnego.

Nic lepszego dla człowieka,
niż żeby jadł i pił,
i duszy swej pozwalał zażywać szczęścia przy swojej pracy.
Zobaczyłem też, że z ręki Bożej to pochodzi.
Bo któż może jeść, któż może używać,
a nie być od Niego zależnym? (Koh 2,24-25)

Bo to, że człowiek je i pije
i cieszy się szczęściem przy całym swym trudzie
to wszystko dar Boży. (Koh 3,13)

Oto, co ja uznałem za dobre:
że piękną jest rzeczą jeść i pić,
i szczęścia zażywać przy swojej pracy,
którą się człowiek trudzi pod słońcem,
jak długo się liczy dni jego życia,
których mu Bóg użyczył:
bo to tylko jest mu dane.
Dla każdego też człowieka,
któremu Bóg daje bogactwo i skarby
i któremu pozwala z nich korzystać,
wziąć swoją część
i cieszyć się przy swoim trudzie
to Bożym jest darem.
Taki nie myśli wiele o dniach swego życia,
gdyż Bóg go zajmuje radością serca. (Koh 5,17-19)

Sądzę, że egzystencja pojmowana i przeżywana w ten właśnie sposób jest warunkiem radosnego oczekiwania na przyjście Pana Jezusa – tak na pierwsze przyjście, na które czekał Kohelet, jak i na drugie, a także każde, które odbywa się codziennie na ołtarzach całego świata. Ważne jest to napięcie pomiędzy świadomością nędzy stworzenia a radością wynikająca z możliwości skromnego uczestniczenia w dziele Wszechmocnego.

Jest jeszcze jeden motyw tej księgi, który nasuwa mi skojarzenia z adwentem. Wszystko, co dzieje się w świecie opisywanym przez Koheleta, wydarza się „pod słońcem” – słowa te powracają niczym echo. Przyjrzyjmy się samemu początkowi, gdzie dodatkowo zostaje przedstawiona wędrówka słońca:

Cóż przyjdzie człowiekowi z całego trudu,
jaki zadaje sobie pod słońcem?
Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi,
a ziemia trwa po wszystkie czasy.
Słońce wschodzi i zachodzi,
i na miejsce swoje spieszy z powrotem,
i znowu tam wschodzi. (Koh 1,3-5)

Przypomnijmy sobie teraz Zachariasza, który śpiewa o Zbawicielu jako o Słońcu – paradoksalnym, gdyż „z wysoka wschodzącym” – które przychodzi, by „oświecić tych, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają” (Łk 1,78-79). Kohelet pisząc o słońcu, pod którym rozgrywa się cały ten ludzki dramat, oczywiście nie miał na myśli Boga, ale jego utwór w kontekście kantyku Zachariasza brzmi jeszcze radośniej, skoro wiemy, że ten uporczywie powracający motyw zapowiada Chrystusa – „Światłość świata” (por. J 8,12). Jest to taka Światłość, wobec której bledną, czy nawet dosłownie gasną, wszelkie ludzkie mądrości. Niech raz jeszcze pouczy nas Kohelet, którego poza Duchem Świętym, wiedzie poetycka intuicja:

Mówienie jest wysiłkiem:
nie zdoła człowiek wyrazić [wszystkiego] słowami.
Nie nasyci się oko patrzeniem
ani ucho napełni słuchaniem.
To, co było, jest tym, co będzie,
a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie:
więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem. (Koh 1,8-9)

„Kohelet” Nowego Testamentu, św. Paweł, wspominając swoją imponującą intelektualnie przeszłość, powie dosadniej: „Ale to wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa uznałem za stratę. I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim…” (Flp 3,7-9).

Teologia żłóbka

Kiedy oczyma wyobraźni widzę Maryję i Józefa pochylonych nad wcielonym Słowem, uderza mnie także fakt, że żłóbek, podobnie jak krzyż, jest znakiem ofiary. Ofiary z ich ciał, tzn. zmysłowych doznań, małżeńskich pieszczot, a także biologicznego ojcostwa Józefa.

Mam przekonanie, że jeśli spojrzymy na adwent przez pryzmat księgi Koheleta, lepiej zrozumiemy, czym jest rzeczywistość żłóbka, który stał się kołyską Boga. Zrozumiemy, co oznacza pojawienie się żłóbka na marginesie ówczesnego świata, w jakimś niemającym znaczenia Betlejem, i czym jest ta jego zgrzebność. Otóż wcielenie odwiecznego Słowa wynosi ludzką naturę, ale nie rozpieszczania ludzkich zmysłów ani nie stawiania człowieka w centrum. Myślę, że żłóbek powinien inspirować nas do pewnego rodzaju ascezy – ascezy Betlejem naturalnie przeniesionej do Nazaretu – która oznacza życie skromne, skupione, podlegające swoim uwarunkowaniom, a jednocześnie chcące je przekroczyć, ale jedynie w kierunku wertykalnym, ku Bogu. Asceza żłóbka to koncentracja na Słowie na wzór Maryi i Józefa, którzy Słowo wcielone uczynili ośrodkiem swojego życia. Czy w takim oddaniu jest miejsce na intelektualne fascynacje, które nie mają nic wspólnego z objawieniem?

Kiedy oczyma wyobraźni widzę Maryję i Józefa pochylonych nad wcielonym Słowem, uderza mnie także fakt, że żłóbek, podobnie jak krzyż, jest znakiem ofiary. Ofiary z ich ciał, tzn. zmysłowych doznań, małżeńskich pieszczot, a także biologicznego ojcostwa Józefa. Żeby odwieczne Słowo przybrało ludzką naturę, a potem wydało swoje Ciało za nasze grzechy, najpierw tych dwoje zakochanych w sobie ludzi musiało złożyć w ofierze własną cielesność. Możemy z tego wyciągnąć duchowe wnioski – być może również przyjście Pana Jezusa w chwale wymaga od niektórych z nas podobnych wyrzeczeń?

Maryja i Józef skupieni na swojej pracy – która polegała na zapewnieniu Synowi Boga bezpieczeństwa, opieki, edukacji i miłości – mieli wiele powodów do radości z uczestniczenia w Bożym planie. A czy my potrafimy spojrzeć na swoje życie w podobny sposób? Nie mamy tak doniosłych zadań. Niekiedy nasze życie wydaje się nam zupełnie przeciętne, a praca, którą wykonujemy, nie daje żadnej satysfakcji. Czy jednak z Bożego punktu widzenia praca człowieka ma być fascynująca? Praca chrześcijanina daje mu radość, ponieważ pomaga mu odpowiedzialnie realizować nie ambicje i marzenia, lecz rozeznane powołanie – czy to do życia w rodzinie, czy do jakiejś formy życia konsekrowanego. Owszem praca niekiedy jest rodzajem utrapienia – nie ma powodów, by go nie przyjąć, skoro Król królów mógł przyjść na świat w stajni, a w życiu dorosłym wykonywać pracę cieśli. „Kto nie chce pracować, niech też nie je” (2 Tes 3,10) – a zgodnie z Koheletem wypada dodać – nie będzie się taki radował.

Słońce – Słoneczko – rozgościło się w żłobie przeznaczonym na zwierzęcą paszę. Ale Ono wzeszło „z wysoka”, więc naprawdę niczym nie zaimponujemy Bogu, który uniżył się z własnej woli.

Mam taką ścianę w swoim mieszkaniu, na której tuż przy figurze Ukrzyżowanego znajduje się czarno-biały linoryt, przedstawiający sam żłóbek. Na jednej jego krawędzi przewieszone są pieluszki, a z jego wnętrza bije jasność – od Dzieciątka, którego postaci tu wcale nie widać. Słońce – Słoneczko – rozgościło się w żłobie przeznaczonym na zwierzęcą paszę. Ale Ono wzeszło „z wysoka”, więc naprawdę niczym nie zaimponujemy Bogu, który uniżył się z własnej woli. Jego celem jest wyrwać nas z mroku, w którym my potrafimy jedynie błyskać całym pakietem swoich marności, udając, że efektem tych nędznych zachowań jest rozświetlanie ścieżek. Tymczasem mieliśmy je tylko wyprostować – żeby to Słońce już dla nas nie zaszło, lecz mogło nas prawdziwie oświecić, czyli rozdzielić to, co w nas dobre od tego, co złe. Bo na tym polega sąd. Dlatego najlepsze, co możemy uczynić, to nawrócić się. A przecież dziś tak bolą nas sugestie, że powinniśmy to zrobić. Przecież niczego nam nie brakuje! 

* * *

Brakuje nam jednak wiele, jeśli jeszcze nie przyjęliśmy konsekwencji wcielenia, a nawet wcale nie pragniemy tego uczynić. Czego doświadczyliśmy podczas tegorocznego adwentu? Do czego nas wezwał? Uczestniczyliśmy sumiennie w roratach? Jeśli tak, co z nich wynieśliśmy? Estetyczne doznania, doświadczenie wspólnoty czy pragnienie realnej przemiany? Najpiękniejszym owocem Mszy Świętej roratniej jest myśl: „Och, gdyby tak roraty trwały przez cały rok…”. I odkrycie: „Zaraz, przecież Eucharystia sprawowane jest każdego dnia!”. Codziennie razem z całym Kościołem możemy wołać do Boga: „Przyjdź!” oraz korzystać z dobrodziejstw Betlejem – Domu Chleba. 25 grudnia wspominamy wcielenie Miłości, a konsekwencją tego wcielenia jest Eucharystia – nasz pokarm na te czasy ostateczne, w których realnie oczekujemy końca rzeczywistości, jaką znamy i nadejścia tej, o której niewiele możemy powiedzieć, gdyż „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9). Niby nic nie wiadomo, a jednak te natchnione słowa św. Pawła są dla nas ważną wskazówką. Już tu na ziemi trzeba nam oczyszczać zmysły poprzez przyjęcie teologii żłóbka, czyli rozważną ascezę oraz uczynienie Eucharystii swoim podstawowym pokarmem. Bo jeśli zmysły zapchamy marnością tego świata, niebo może okazać się dla nas straszną nudą. I wtedy stanie się prawdziwym piekłem.

Napięcie pomiędzy świadomością marności tego świata a radosnym oczekiwaniem na powtórne przyjście Chrystusa oraz teologia żłóbka – adwent i Boże Narodzenie na co dzień.


Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu.