Już i jeszcze nie

Zdjęcie: Gaelle Marcel / Unsplash

30 listopada 2022

Chrześcijaństwo nie jest abstrakcyjnym systemem filozoficznym ani zbiorem zasad moralnych, lecz relacją z Osobą, która żyła na ziemi w konkretnym historycznym momencie. Z Osobą, na którą czekamy. Z Osobą, która jest.

 

W Księdze Rodzaju czytamy, że Bóg stworzył świat w ciągu siedmiu dni. Wiemy, że jest to tylko obraz, który wskazu­je na proces dokonujący się w czasie. Miał on swoje klu­czowe momenty, takie jak stworzenie ziemi czy stworzenie człowieka, ale trwał przez jakiś dłuższy okres – Bóg przez pewien czas stale obdarzał świat nową łaską stwórczą. Nie chodzi więc o jakiś punkt na osi czasu rozdzielający moment, w którym świata jeszcze nie ma, od tego, w którym świat już istnieje. Chodzi raczej o to, że Bóg stale stwarza świat, tzn. nieustannie podtrzymuje go w istnieniu. Stworzenie to nie tylko moment w historii, ale stała relacja pomiędzy Bogiem Stwórcą i Jego dziełem.

Podobnie rzecz ma się z odkupieniem człowieka. To nie tylko jeden moment w historii zbawienia, w którym Chry­stus oddał za nas życie, ale proces rozciągnięty w czasie. Oczywiście najważniejszymi wydarzeniami były śmierć i zmar­twychwstanie Chrystusa, ale przecież całe Jego życie miało charakter zbawczy. Wszystkie tajemnice życia Chrystusa niosą w sobie dar odkupienia człowieka. Możemy je przeżywać podczas modlitewnego spotkania z Bogiem. A więc odkupie­nie to stała relacja Boga Odkupiciela z ludźmi.

Przybycie

Doświadczenie adwentu w świadomości pierwszych chrześcijan było związane nie z narodzeniem Jezusa w Betlejem, ale z oczekiwaniem na powtórne Jego przyjście. Wektor oczekiwania był więc skierowany w przyszłość, a nie w przeszłość, ku histo­rycznemu wydarzeniu.

Łacińskie słowo adventus, od którego pochodzi nazwa adwent, jest tłumaczeniem greckiego parusia i oznacza przybycie kogoś dostojnego, najczęściej monarchy. Święty Paweł pisze do Koryntian, że Bóg pocieszył go poprzez przybycie Tytusa (2 Kor 7,6). W greckim tekście mamy tam właśnie słowo parusia. Podobnie apostoł pisze do wiernych w Filippi o swoim własnym przybyciu do nich (Flp 1,26). Dopiero wtórnie nowotestamentalni autorzy nadają słowu parusia (adventus) teologiczne znaczenie. Święty Mateusz w swojej Ewangelii cytuje pytanie zadane przez uczniów Jezusowi: „Powiedz nam, kiedy to nastąpi i jaki będzie znak Twego przyjścia i końca świata?” (Mt 24,3). Mateusz wyraźnie wiąże te dwa wydarzenia – koniec świata i ponowne przyjście Jezusa w chwale. Podobnie św. Paweł w swoich listach często powraca do idei przyjścia Chrystusa w dniu osta­tecznym. Koryntianom pisze, że „w Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności: Chrystus jako pierwociny, potem ci, co należą do Chrystusa, w czasie Jego przyjścia. Wreszcie nastąpi koniec” (1 Kor 15, 22–24). Natomiast w 1 Liście do Tesaloniczan znajdu­jemy retoryczne pytanie: „Ale jakaż jest nasza nadzieja albo radość, albo wieniec chwały – czyż nie wy również – przed Panem naszym, Jezusem Chrystusem, w chwili Jego przyjścia?” (1 Tes 2,19).

Podejmując zagadnienie adwentu, teologia pierwszych chrześcijan koncentrowała się przede wszystkim na drugim przyjściu Jezusa Chrystusa. Można powiedzieć, że wymiar egzystencjalny, związany z całością życia wiernych, był ważniejszy niż przygotowanie do liturgicznych obchodów narodzenia Pana Jezusa. Biorąc przy tym pod uwagę fakt, że samo liturgiczne święto pojawiło się stosun­kowo późno, możemy powiedzieć, że doświadczenie adwentu w świadomości pierwszych chrześcijan było związane nie z narodzeniem Zbawiciela w Betlejem, ale z oczekiwaniem na powtórne Jego przyjście. Wektor oczekiwania był więc skierowany w przyszłość, a nie w przeszłość, ku histo­rycznemu wydarzeniu.

Obecność

Słowo parusia (adventus) kryje jeszcze jedną ważną wska­zówkę dla chrześcijańskiego przeżywania czasu. Ozna­czało ono nie tylko przybycie dostojnika, ale także obec­ność bóstwa. Dlatego w języku greckim jego synonimami były epifainein i apokalipsis, oznaczające „ukazywanie się” lub „objawianie się”. Słowa te akcentują nie tyle nieobecność tego, który dopiero ma nadejść, ile doświadczenie jego obecności. W tym sensie apostoł Paweł pisze o ukazywaniu się Pana, np. w 1 Liście do Tymoteusza: „Nakazuję w obliczu Boga, który oży­wia wszystko, i Chrystusa Jezusa – Tego, który złożył dobre wyznanie za Poncjusza Piłata – ażebyś zachował przykaza­nie nieskalane, bez zarzutu, aż do objawienia się naszego Pana, Jezusa Chrystusa” (1 Tm 6, 13–14). Podobnie w 1 Liście do Koryntian czytamy: „Nie doznajecie tedy braku żadnej łaski, oczekując objawienia się Pana naszego, Jezusa Chrystusa” (1 Kor 1, 7). W tych miejscach, gdy mowa o objawieniu, tekst grecki używa słów epifainein i apokalipsis.

Ten pobieżny ogląd pola semantycznego, jakie wyznacza nam słowo „adwent”, pozwala zauważyć bardzo ważną dla chrześcijańskiej eschatologii zależ­ność. Parusia czy też adventus to zarówno oczekiwanie na przyjście, jak i doświadczanie obecności Pana Jezusa. Uży­wając greckiego słowa parusia dla opisania chrześcijańskiej egzystencji, nowotestamentalni autorzy pozostawili nam klucz do zrozumienia chrześcijańskiej koncepcji czasu.

Pełnia czasów

W Starym Testamencie „szczyt” czy – jak wolą inni – „środek” czasu, przypadający na Dzień Jahwe, znaj­dował się u końca dziejów. Izrael ciągle oczekiwał na nadejście Mesjasza. W tym punkcie zachodzi zasadnicza różnica między eschatologią Starego i Nowego Testamentu. Wraz z wcieleniem Syna Bożego następuje przesunięcie punktu centralnego dziejów – ich „środka” czy też „szczytu”. Pełnia czasów znajduje się nie na końcu historii, ale w Jezusie Chrystusie. Można to sobie bardzo łatwo przedstawić graficznie, rysu­jąc linię biegnącą w nieskończoność. Dla Izraelitów koniec czasów jest umiejscowiony gdzieś bardzo daleko na tej linii: oni ciągle oczekują Mesjasza. Natomiast chrześcijanie na tej samej linii umieszczają moment Jego przyjścia, czyli wciele­nie.

Z jednej strony Mesjasz już przyszedł i dlatego żyjemy w czasach ostatecz­nych, z drugiej natomiast – jeszcze raz przyjdzie, aby obja­wić się w chwale. Chrześcijańska egzystencja rozpięta jest pomiędzy tym „już” i „jeszcze nie”.

A zatem Słowo Boże mówi o dwóch przyjściach Chrystusa: pierwszym, gdy „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1,14), i powtórnym, ostat­nim, gdy „Chrystus […] drugi raz ukaże się nie w związku z grzechem, lecz dla zbawienia tych, którzy Go oczekują” (Hbr 9,28). Te dwa przyjścia rozpoczynają odpowiednio dwa okresy. Pierwszy z nich, zapoczątkowany przyjściem Słowa w ciele można nazwać okresem eschatologicznym w szer­szym znaczeniu. W języku apostołów są to czasy ostateczne lub kres czasów (por. 1 Kor 10,11). Drugi z nich, okres escha­tologiczny w ścisłym znaczeniu, to próg wieczności. Oba przyjścia Chrystusa zostały zestawione w jednym kontekście w czwartej Ewangelii: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, że nadchodzi godzina, nawet już jest, kiedy to umarli usłyszą głos Syna Bożego, i ci, którzy usłyszą, żyć będą. […] Nie dziwcie się temu! Nadchodzi bowiem godzina, kiedy wszyscy, co są w grobach, usłyszą głos Jego: i ci, którzy pełnili dobre czyny, pójdą na zmartwychwstanie do życia; ci, którzy pełnili złe czyny – na zmartwychwstanie do potępienia” (J 5, 25.28–29). W tym krótkim fragmencie przenikają się dwie perspektywy chrześcijańskiego rozumienia czasu. Z jednej strony Mesjasz już przyszedł i dlatego żyjemy w czasach ostatecznych, z drugiej natomiast – jeszcze raz przyjdzie, aby objawić się w chwale. Chrześcijańska egzystencja rozpięta jest pomiędzy tym „już” i „jeszcze nie”.

Trzecie przyjście?

A jednak św. Bernarda z Clair­vaux zwraca uwagę na fakt, że to nie wszystkie przyjścia Pana Jezusa. W piątym kazaniu na adwent mówi: „Wiemy, że potrójne jest przyjście Pana. Trzecie jest pośrodku między dwoma pozostałymi. Te są jawne, trze­cie takie nie jest. Za pierwszym swoim przyjściem Pan był widziany na ziemi i przebywał wśród ludzi, bo jak sam o tym mówi: ujrzeli i znienawidzili. Gdy nastąpi ostatnie przyjście, wtedy «wszyscy ludzie ujrzą zbawie­nie Boże» i «będą patrzeć na Tego, którego przebodli». Ale pośrednie przyjście, o którym mówimy, jest ukryte i tylko wybrani widzą Pana w sobie, a ich dusze dostę­pują zbawienia. A więc: pierwsze przyjście jest w ciele i słabości, to pośrodku – w duchu i mocy, ostatnie zaś w chwale i majestacie. To przyjście pośrodku między pierwszym i drugim jest drogą wiodącą od pierwszego do drugiego: w pierwszym swoim przyjściu Chrystus stał się naszym odkupieniem, w drugim ukaże się jako nasze życie, a pomiędzy tymi dwoma jest On naszym wytchnieniem i pocieszeniem”[1].

Trzecie przyjście doko­nuje się w teraźniejszości. Ono jest konieczne nie tylko do zrozumienia, ale również do egzystencjalnego przeżycia tych dwóch odległych momentów – pierwszego przyjścia Jezusa i ostatniego. Nie można czekać, nie przyjmując Go już dziś do serca. 


[1] św. Bernarda z Clair­vaux, https://brewiarz.pl/indeksy/pokaz.php3?nr=026&id=6 [dostęp: 28.11.2022].


Zostań mecenasem Verbum! Ten projekt rozwinie się dzięki Twojemu wsparciu. 


Tekst jest przeredagowanym fragmentem książki Bóg i wieczność  Wojciecha Surówki OP